niedziela, 23 grudnia 2012

Dziewięć

Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Bywa, że nasz cel jest na wyciągnięcie ręki, gdy wszystko się zapada. Znikają nasze marzenia i radość jaką wywołuje w nas ich spełnienie, ustępując miejsca rozczarowaniu. Kolejny raz nie potrafimy zawalczyć o to, co jest dla nas najważniejsze. Choć tym razem było bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. To miał być właśnie ten dzień, ten moment, gdy wszystko w naszym życiu się zmienia. Gdy w końcu udaje nam się spełnić nasze największe marzenie. Tylko, że miał i nic nie jest w stanie zmienić rzeczywistości. Zagiąć czasoprzestrzeni aby pozwolić nam wrócić do poprzedniego dnia i rozegrać wszystko od nowa. Musimy pogodzić się z tym, że znowu się nie udało i wina leży po naszej stronie. Zawiedliśmy w momencie, który wymagał od nas wzmożonego wysiłku. Teraz pozostaje tylko uporczywa myśl o niewykorzystanej szansy i rozczarowanie. Tak trudno pogodzić się ze świadomością, że może nigdy nie będzie już tak blisko.
 
Czuje się okropnie, widząc smutne oczy Krzyśka i Łukasza wiedząc jednocześnie, że po ich wylocie ja będę się najprawdopodobniej cieszyć ze złotego medalu Samuela. Jeśli chodzi o niego to wszystko idzie w dobrym kierunku i może jestem zbyt pewna, ale finał jest dla mnie tylko formalnością. Wspaniałym pokazem ich umiejętności, w, które nie pozwolili nam ani razu zwątpić w czasie tej imprezy. Nie muszę chyba wspominać o mojej radości i dumie, która ostatnio mnie rozpiera. To zresztą oczywiste. Tylko akurat w tej chwili jest mi z tym strasznie źle. Wiem, że tego nie da się ukryć, chociaż cały czas się staram. Nie chcę emanować swoim szczęściem jak jakaś cholerna latarnia morska którą widać z kilku kilometrów, kiedy oni nie mają z czego się cieszyć. Obiecałam, im ostatnio, że jeśli zdobędą medal to kupię, im w nagrodę butelkę najlepszego francuskiego wina. Teraz wpatrujemy się w nią tępo, nie wiedząc chyba za bardzo co powinniśmy zrobić. Chciałabym ich jakoś pocieszyć, tylko że to nic nie da. Nikt nie posiada wystarczającej mocy aby cofnąć czas i pozwolić, im od nowa zawalczyć o swoje największe marzenie. Serce mi pęka, gdy widzę jak się z tym wszystkim męczą i wcale nie chcą wracać do domu. Tam, gdzie oczekiwania były największe i, gdzie najbardziej na nich liczono. Pierwszy raz w życiu nie wiem, co mam powiedzieć i co mogłabym zrobić aby poprawić, im nastrój. Nie znamy się zbyt dobrze a jednak w ciągu tych kilku dni stali się dla mnie naprawdę ważni. Byli pierwszymi osobami, z którymi nawiązałam kontakt po długiej przerwie i polubiłam ich niemal od razu. Teraz widząc ich smutek chcę zrobić coś dla nich, jakoś się odwzajemnić i pomóc, chociaż częściowo przez to przejść. Nie wiem jak dalej potoczy się nasza znajomość i czy jeszcze kiedyś się zobaczymy, ale jestem, im to winna. Czuje, że jest coś , co mogłabym dla nich zrobić. Pokazać, że świat wcale się nie kończy i wszystko jest przed nimi. Nawet dla Krzysia, który stwierdza, że to ostatnia taka jego impreza. Uśmiecham się, wtedy delikatnie, przypominając sobie to o czym wczoraj rozmawiałam z Samym. On jako jedyny zna się w miarę dobrze na siatkówce i ma wśród znajomych siatkarzy dlatego postanowiłam się go poradzić. Dowiedzieć się czegoś, co jakoś, by mi pomogło jakoś ich podnieść na duchu. Obaj uśmiechają się delikatnie, kiedy przypominam sobie o ostatniej porażce naszych siatkarzy na mistrzostwach świata. Dla nich to zwykła impreza, do której spokojnie można doczekać, by poprawić rezultat. Szybko jednak wspominam o Hubercie, który rozstał się z drużyną w dość nieciekawej atmosferze. Henno jest chyba jedynym siatkarzem, którego znałam do tej pory. Nigdy też nie zapomnę jego zaciętej miny, kiedy opowiadał nam o jego rozstaniu z kadrą. Można powiedzieć, że jego wiek wskazywał na takiego zakończenie i jego miejsce powinien zająć młodszy kolega. Tylko, że wiek nie zawsze oznacza jakość. Drużyna w ważnych momentach potrzebuje kogoś, na kim można oprzeć ciężar gry. Stwierdzam, więc z przerażającą mnie pewnością, że nawet za te cztery lata chłopcy będą go potrzebowali. Obaj patrząc na mnie przez dłuższą chwilę, świdrując mnie spojrzeniem. Nie mam tylko pojęcia, czy to dlatego , że palnęłam jakaś głupotę, czy też odwrotnie. Wzdycham cicho, chyba już całkowicie opadając z sił i wybijając sobie z głowy pomysł aby za wszelką cenę, choć w jakimś stopniu poprawić, im samopoczucie. To wszystko jest dla mnie zdecydowanie zbyt trudne. Nigdy nie byłam zbyt dobrym psychologiem i jestem wręcz genialna w uciekaniu od wszystkich problemów. Mając tego świadomość dociera do mnie jak bezsensowna jest ta sytuacja.
-Ciocia wikipedia czy wujek google?-pyta Łukasz, po czym obaj wybuchają śmiechem. Tak, zdecydowanie niepotrzebnie wspominałam, im, że moja wiedza o siatkówce ogranicza się do znajomości podstawowych zasad. Przebijanie piłki przez siatkę, tak aby przy wpadła kiedyś tam w to pomarańczowe pole. Właściwie to na tym się kończy, chociaż kiedyś mogłam codziennie oglądać rozgrywki francuskiej ligi. Tylko, że, wtedy jeszcze byłam młoda i robiłam wszystko, byle tylko odłożyć na później naukę na szkolne testy. Później pojawił się Samuel i cała moja znajomość sportu ograniczyła się do szczypiorniaka. Nawet, jeśli oznacza to czasem oglądanie trzy razy każdego meczu. Tym samym musiałby się stać cud żebym nagle dostała takiego olśnienia i cała wiedza o siatkówce zostałaby mi zesłana jako dar z nieba. To byłoby zbyt piękne aby mogło być prawdziwe.
-Bardzo śmieszne, naprawdę.-staram się zmusić do poważnej miny i wielkiego urażenia jednak nawet to mi nie wychodzi. Kąciki ust mimowolnie wyginają się do góry i tylko ostatkiem sił udaje mi się powstrzymać przed wyśmianiem własnej głupoty. Nie oszukujmy się, wielką znawczynią siatkówki czy innych dyscyplin sportowych nigdy nie będę. Psychologiem też nie, bliżej już mi do błazna. Swoją drogą, powinnam się nad tym zastanowić, może, to jest właśnie moje powołanie. To wyjaśniałoby dlaczego wszystko za co się zabieram kończy się zazwyczaj wielką katastrofą. Nie zamierzam jednak kolejny raz użalać się nad swoim wielkim nieszczęściem. Nie po to umówiłam się z Krzyśkiem i Łukaszem. Szczególnie, że jutro wracają już do domu i nie wiadomo kiedy kolejny raz uda nam się spotkać. O, ile w ogóle do tego dojdzie. Sama myśl, że mogę więcej już ich nie zobaczyć wywołuje u mnie dziwne uczucia. Z jednej strony jest mi smutno i wiem, że będzie mi ich brakowało we Francji. Z drugiej jednak czuje, że to tylko pewien epizod w moim życiu, który musi się zakończyć a wraz z, nim nasze spotkania. Już niedługo każde z nas wróci do swojego dawnego życia i kiedyś zapomni o tym co było. Zostaną tylko wspomnienia, do których czasem będziemy wracać z sentymentem. Jestem tego w pełni świadoma i chyba jest mi z tym dobrze. Nie potrzebuje żadnych komplikacji w swoim życiu i jedyne o czym teraz marze to ciepłe łóżko w naszym domu. Zapach świeżo parzonej kawy i cichy dźwięk muzyki symfonicznej, rozchodzącej się po całym domu. Teraz tylko tego potrzebuje do pełni szczęścia. Uśmiecham się pod nosem na samą myśl, że i my niedługo wrócimy do domu.
-Mam pomysł.-wypalam, doznając nagłego i jakże wspaniałego olśnienia. Żółtka lampka zapala mi się nad głową i tak dalej.-Powinniście nad odwiedzić we Francji. Będziecie mieli przecież teraz kilka dni wolnego. Możecie zabrać swoje żony, dzieci, mamy, wujków, ciocie i kogo sobie jeszcze wymarzycie. Odpoczniecie sobie trochę. Poza tym Paryż, Pola Elizejskie, miasto miłości, jeśli wiecie o czym mówię.
Uśmiecham się do nich zachęcająco i pewnie dalej wymieniałabym zalety naszej cudownej stolicy, gdyby nie telefon. Jakimś cudem udaje mi się wygrzebać go z torebki i całkiem pominę już fakt, że mam niezliczoną liczbę nieodebranych wiadomości. To tylko taki mały szczegół. Gorzej, że kolejny raz zapomniałam o spotkaniu z moim wspaniałym mężem. Dzisiaj dostali tylko godzinę wolnego i, jeśli się spóźnię to on przecież mnie zabije. Tym razem na pewno skończy się jego cierpliwość i mnie poćwiartuje a później zje. W trybie natychmiastowym żegnam się z moimi towarzyszami, jeszcze raz powtarzając moją propozycję i życząc, im wszystkiego dobrego. Kto wie jak i czy w ogóle potoczy się dalej nasza znajomość. Teraz jednak w ogóle o tym nie myślę. Trudno się zresztą myśli o tak poważnych sprawach biegnąc, ile sił w nogach i odbijają się co jakiś czas od obcych ludzi. Dużo lepiej byłoby gdybyśmy chodzili w takich dużych napompowanych balonach. Wtedy wszyscy mogliby odbijać się od siebie bez żadnej szkody. Czuję, że muszę złościć gdzieś ten pomysł. Może kiedyś dostanę za moje genialne pomysły jakąś nagrodę.

-
Nie jest tak jak być powinno, ale już się chyba do tego przyzwyczajam. Wydaje mi się, że niedługo będziemy kończyć. Doszłam, bowiem do zbawiennego odkrycia na skale niemal międzynarodową, że pisanie o siatkarzach to jednak nie jest to. Może dlatego tak mało jest tutaj Krzysia. Uświadomiłam sobie za sprawą maudire czego chcę, o czym potrafię pisać i co sprawia mi największą radość.
Nie będę jednak więcej marudzić. Idą święta i trzeba się cieszyć. Chciałabym, więc życzyć wam wesołych i radosnych świąt spędzonych w rodzinnym gronie, dużo zdrowia, radości, miłości i spełnienia wszystkich marzeń, a także bardzo dużo weny w nadchodzącym roku.
Wesołych Świąt ;*

 

niedziela, 9 grudnia 2012

Osiem

Dumą można nazwać świadomość własnej wartości i zachowanie godności. Każdy z nas wkłada wiele pracy w to , aby zdobyć pewność siebie i swoich zalet. Ciągle chcemy rozwijać swoje umiejętności, które pozwalają nam osiągać później sukcesy. Zaczynamy wybijać się ponad innych i w końcu tak naprawdę w siebie wierzyć. Dostrzegamy to , co jest w nas dobre i czym chcemy się chwalić. Dzielimy się swoimi talentami, pomagając innym znaleźć swoją drogę. Każdy ma jakiś talent, cechę, która dzięki ciężkiej pracy sprawi, że będziemy się w czymś spełniać. Cały czas trzeba jednak pamiętać, że między poczuciem własnej wartości a egoizmem czy pychą linia jest bardzo cienka. Tak niewiele wystarczy, by ją przekroczyć. Stracić szacunek dla innych, stawiając siebie ponad innymi w hierarchii społecznej. Lubimy czuć się wyjątkowi i lepsi. Nie ma w tym zresztą niczego złego, dopóki udaje nam się zachować pewne granice, co nie jest wcale takie łatwe. Dumni możemy być także z kogoś, ciesząc się z sukcesów i wyborów bliskiej osoby. Wiedząc co jest ważne i, na czym zależy naszym bliskim, cieszymy się, gdy udaje, im się to osiągnąć. Dzielimy z nimi radość, często pomagając, im w osiągnięciu sukcesu.

Na halę wchodzę oczywiście ostatnia, przepychając się
między innymi kibicami na swoje miejsce. Niestety, te obok moich największych przyjaciółek, choć, z drugiej strony zawsze mogło być gorzej. Wszystkie szkody i urazy psychiczne wynagradza mi dobry widok na płytę boiska. Tutaj mam przynajmniej pewność, że żaden gol czy faul na moim mężu nie umknie mojej uwadze. Ostatnio zauważyłam, że z każdym dniem coraz bardziej przeżywam całą imprezę, nie wspominając nawet o pojedynczych meczach. Pomijając tutaj sam fakt, że jako niezwykle zapominalska i roztrzepana osoba czasami zapominam o godzinie rozpoczęcia spotkań. Chociaż to tylko mały szczegół i i tak dobrze sobie tutaj radzę. Zazwyczaj udaje mi się wejść jeszcze przed rozpoczęciem, co we Francji było dość niespotykanym zjawiskiem. Tam na mecze zazwyczaj udawało mi się dotrzeć mniej więcej w połowie pierwszej partii. Tutaj zaczynam robić dość spore postępy, co zresztą nie umknęło uwadze Samuela. Śmiał nawet stwierdzić, że spinam się tak nie tyle ze względu na niego, co na moje miłe towarzyszki. Sama zresztą doskonale wiem, że moje ewentualne spóźnienie mogłoby się stać idealnym tematem dla nich na najbliższe dni. Nie powiem, żeby jakoś szczególnie zależało mi na ich opinii, ale obiecałam sobie, że postaram się wytrzymać z nimi w pokoju do końca imprezy. Później niech się dzieje co chce. W najgorszym wypadku wysadzę samolot w drodze powrotnej do domu, przecież moja kochana bomba wciąż nie została wykorzystana. Uśmiecham się pod nosem na samą myśl o tym, że mogłabym się ich wszystkich pozbyć i już nigdy nie zobaczyć tych sztucznych twarzy. Marzenia w końcu nadają sens naszemu życiu, a część z nich zawsze może się spełnić. Wystarczy mieć tylko nadzieje i trochę dopomóc biegowi zdarzeń. Niemniej jednak to nie jest teraz najważniejsze. W tej chwili cała moja uwaga skupia się na naszych chłopcach, wybiegających na płytę boiska. Z głośników jako pierwszy wydobywa się hymn Francji, a ja odruchowo przymykam powieki. Kładę rękę w okolicach serca, czując jak rytm jego bicia przyspiesza. Niczym na wyciągnięcie ręki widzę nasz mały domek, park czy znane na całym świecie Pola Elizejskie. Miejsca szczególnie bliskie memu sercu i sprawiające, że czuje się szczęśliwa. Tak, chyba właśnie tak powinnam nazwać to uczucie. Nawet, jeśli to tylko ułamki sekund, po, których nachodzi mnie mnóstwo wątpliwości. Dla takich chwil wciąż warto żyć i wierzyć, że już niedługo zostaną z nami na dłużej. Uśmiecham się ciepło, otwierając oczy i szukając wzrokiem wśród reprezentantów naszego kraju Samuela. On doskonale wie, gdzie jestem. Na każdym meczu czuje na sobie jego wzrok i tym razem jest tak samo. Szybko odwracam głowę w drugą, natrafiając na jego spojrzenie. Unoszę nieśmiało rękę aby mu pomachać, czując przy okazji jak moje policzki zaczynają robić się różowe. Zupełnie jak, gdybym była nastolatką, którą rodzice złapali na robieniu czegoś zakazanego. Nie potrafię się jednak do końca przyzwyczaić do tego, że każdy tylko czeka na taki gest. Oczy ludzi zwracają się w twoją stronę i każdy tylko czeka na to , co będzie dalej. Tylko, że ja nie mam najmniejszego zamiaru zbiec na dół i rzucić się w ramiona Samuela, by życzyć mu powodzenia, ściągając przy okazji na siebie uwagę obecnych fotografów. Wyjątkowo nie zamierzam tym razem brać przykładu z moich przyjaciółek. Pozostaje w ich cieniu i jest mi tu niezwykle dobrze. Chłodno i orzeźwiająco. Gwizdek sędziego rozpoczyna wkrótce mecz a ja niemal od pierwszych sekund zaczynam się denerwować. Przeżywam każdą akcję, siłą powstrzymując się przed zagryzaniem pięści. Nie potrafię wysiedzieć w miejscu, kręcąc się przy tym na wszystkie strony. Mam wrażenie, że przejmuje się tym wszystkim bardziej niż oni. Zresztą czym mieli, by się denerwować, niemal całkowicie kontrolując spotkanie. Nieziemski i porażający spokój, który charakteryzuje ich grę. Nawet, jeśli chwilami coś przestaje działać, cały czas trzymają się wyznaczonej taktyki. Wystarczająco mocno w siebie wierzą, by wiedzieć, że to tylko przejściowy kryzys. Moment na odzyskanie sił, by wkrótce znów ruszyć do ataku. Uśmiecham się radośnie, oklaskując kolejną udaną akcję naszego zespołu. Powoli przestaje się przejmować obecnością innych dziewczyn, które całą swą uwagę skupiają raczej na kibicach i ich wyglądzie. Naprawdę nie ma lepszej okazji do omawiania modowych wpadek niż na meczu, gdzie natężenie innych przedstawicieli gatunku ludzkiego jest wystarczająco dużo aby znaleźć jakąś ofiarę. Staram się nie zwracać ich uwagi i oddalić się na bezpieczny dystans. Wtopić w tłum, gdzie z czystym sumieniem będę mogła kibicować naszej drużynie. Oczywiście można nazwać to ucieczką. Szczególnie, że udaje mi się znaleźć miejsce tuż obok dobrze zbudowanego mężczyzny, który skutecznie mnie zasłania. Przynajmniej tak mi się wydaje. Tutaj mam, chociaż spokój i nawet straszny ścisk w niczym mi nie przeszkadza. Może jedynie poza czyimś łokciem systematycznie lądującym w okolicach moich żeber. Ostatni gwizdek przynosi, więc ukojenie i tak wielką radość, że mam ochotę wyściskać wszystkich obecnych kibiców. Ich wyjście z grupy było czymś oczywistym, ale do ostatniej chwili w moim sercu tliła się iskierka niepewności. Wszystko mogło się wydarzyć i chyba tego się bałam. Nie chodzi tutaj może o drużynę, co o Samuela. Gdyby coś mu się stało nie przeżyłby tego. Nie, teraz gdy drużyna wychodzi na ostatnią prostą. Bałam się o niego i wiem, że będzie tak aż do ostatniego spotkania. Teraz jednak przede wszystkim jestem dumna. Doskonale wiem jak ważny jest dla niego każdy mecz i każda bramka. Zaufanie trenera i kolegów, którzy stwarzają sytuację bramkowe, pozwalając mu się wykazać w trudnych chwilach. Polegają na, nim, tak jak i on na nich. Tworząc jeden, zgrany organizm, który jak na razie nie zawodzi. Oby tak tylko było do końca tego turnieju. Siadam na plastikowym krzesełku, obserwując jak hala powoli pustoszeje. Na dole są już dziewczyny, cieszące się z sukcesu swoich mężczyzn w świetle fleszy aparatów. Mogę się założyć, że jutro w internecie pojawi się pełno ich zdjęć i komentarzy. Ludzie będą zachwycać się ich urodą i wsparciem, jakie okazują swoim bliskim. W końcu to tak pięknie wygląda. Ja również schodzę na dół trzymając się jednak z dala od tego całego zamieszania. Dzielę z nimi ich radość i naprawdę rozumiem to , co się teraz dzieje na płycie. Nie potrafię tylko pojąć jak w wielkim stopniu można sprzedać siebie i własną prywatność, a może raczej jak może komuś aż tak zależeć na lansie. Chociaż tak właściwie to nie jest mój problem. Samuel niemal od razu mnie zauważa i czeka na mnie przy bandach, zanim udaje mi się do nich dojść. Uśmiecham się szeroko, chwytając go za koszulkę i przyciągając mocniej do siebie. Zagryzam delikatnie dolną wargę, kiedy obejmuje mnie mocno w pasie i nawet, jeśli chcę, nie potrafię powstrzymać się przed muśnięciem jego warg. Całkowicie zapominając o tym, co do tej pory myślałam o publicznym okazywaniu sobie uczuć. Mam wręcz ochotę na więcej i jest mi z tym cholernie dobrze. Wpijam się, więc jeszcze mocniej w jego wargi, przedłużając nasz pocałunek i nie pozwalając mu się odsunąć nawet na milimetr. Czuje, że to właśnie jedna z tych chwil, gdy wszystko wraca na swój tor i jest tak jak powinno być. Przede wszystkim ja jestem. Tutaj razem z, nim, gdzie jest moje miejsce, a nie gdzieś daleko, wciąż żyjąc w sferze marzeń. Niechętnie odrywam się od niego, by z całej siły wtulić się w jego ramiona. Jest zaskoczony i właściwie to wcale mu się nie dziwię. Nikt normalny nie jest w stanie nadążyć za moimi nastrojami. Mam tylko nadzieje, że ten obecny stan zostanie już ze nami na dłużej. Najlepiej na zawszę.
-Jestem z Ciebie dumna. Cholernie dumna-mówię, czując jak moje usta ponownie wyginają się w uśmiechu. Wiem, że to jest to,
na co czeka. Kilka słów, które potrafią dodać niesamowitej siły i chęci walki, bo zawsze warto walczyć do samego końca. Nigdy, bowiem nie wiadomo kiedy los się do nas uśmiechnie.
-
Jest bo jest, czyli kolejna część rozmyślania nad sensem tego wszystkiego. Zmieniła mi się nieco koncepcja tego opowiadania i wydaje mi się, że tak już musi być. Nie ma Krzysia, ale jeszcze będzie. Jeśli się uda to możliwe, że w następnym odcinku i być może zostanie z nami na dłużej. Z moich obliczeń wynika, że powoli zbliżamy się do połowy więc postaram się coś wymyślić żeby nie było tak nudno. 
Pozdrawiam.

niedziela, 25 listopada 2012

Siedem

Zawsze lubimy powtarzać, że życie lubi nas zaskakiwać, gdy po raz kolejny spotka nas coś niespodziewanego. Tylko czy naprawdę tak jest i czy naprawdę nie jesteśmy w stanie przewidzieć pewnych rzeczy. Niektórzy nie chcą tego, woląc poddać się chwili i czekać z zainteresowaniem na to, co przyniesie nam życie. Lubią niespodzianki i to one, nakręcają całe ich życie. Każdy dzień jest jedną wielką zagadką i może dlatego potrafimy budzić się każdego dnia spragnieni tego, co się może wydarzyć. Chcemy przeżyć coś niesamowitego, co zakończyłoby wszechobecną monotonię. Spokój jest czymś, o czym zawsze marzyliśmy, choć teraz jesteśmy już, nim przesyceni. Pragniemy czegoś nowego, nieoczekiwanego. Dlatego tak często udajemy, że nie widzimy oczywistych znaków, które mogłyby być oznaką przyszłych wydarzeń. Wolimy dać się zaskoczyć, aby, choć przez chwilkę poczuć przypływ adrenaliny i emocji. Lubimy to, nawet jeśli boimy się przyznać, że nasze uporządkowane życie może nas męczyć. Jeśli wciąż poszukujemy czegoś innego, co nada nowy sens naszemu życiu i naprawdę nie warto z tym walczyć.

Zagryzam delikatnie dolną wargę, wczytując się uważnie w treść sms'a. Niespodziewanej wiadomości, która powoduje w mojej głowie ogromny mętlik. Wiem, że to tylko kilka słów,
a mimo to czuje się dziwnie. Nie mam zielonego pojęcia co mam robić i to jest chyba najgorsze. W końcu powinnam być pewna swojego zdania i mocno się go trzymać. Tym bardziej, że jeszcze wczoraj nie miałam co do swojej decyzji żadnych wątpliwości. Teraz zaczynają się pojawiać i wydają się coraz bardziej sensowne, co chyba zaczyna mnie przerażać. Doskonale wiem, że, skoro raz człowiek da się do czegoś przekonać, to później coraz trudniej jest odmawiać. Tym razem to nic szczególnego i na dobrą sprawę w ogóle nie powinnam się nad tym zastanawiać. Przyszedł czas, by zerwać z całą rutyną i, choć raz zrobić coś, czego nie planowałam. Może dlatego , że mój dzisiejszy dzień zapowiadał się niezwykle nudnie, odpisuje po jakimś czasie, że pojawię się w umówionym miejscu. Nie wiedzieć dlaczego mam też ochotę zadzwonić do Samuela, powiedzieć o moich planach i zapytać co o tym myśli. Szybko jednak wybijam sobie ten pomysł z głowy, zabierając się za poszukiwania jakiś odpowiednich ubrań. Nie pokaże się przecież nikomu w wyciągniętym dresie, który ma już swoje lata. Nic jednak nie poradzę na to , że wciąż jest moim ulubionym strojem i to w, nim czuje się najlepiej. Niechętnie się przebieram, zakładając jasne jeansy i pierwszą, lepszą bluzkę. Uśmiechając się pod nosem, chwytając jeszcze białą bluzę z małą flagą Francji na lewej piersi. Ostatnio podczas wyjść nigdy się z nią nie rozstaje, zazwyczaj wtapiając się tłum innych kibiców naszej reprezentacji. Chcąc być razem z nimi w najbliższym czasie, niczym szczególnym się przy tym nie wyróżniając. Dzisiaj także od razu po wyjściu z hotelu, przyłączam się do grupy sympatyków naszej drużyny. Pokonujemy wspólnie kilka ulic, wymieniając się informacjami i typami dotyczącymi przyszłego meczu. To oni sprawiają, że czuje się naprawdę dobrze. Przynajmniej nie muszę spędzać czasu z moimi przyjaciółkami-pozerkami. Nie boje się tego głośno powiedzieć i może dlatego od jakiegoś czasu wszystkie unikają mnie jak ognia. Niechętnie odłączam się od grupy moich nowych znajomych, wchodząc niepewnie do malej cukierni. Niemal od razu zauważam trzech wysokich mężczyzn, siedzących przy stoliku umieszczonym w głębi pomieszczenia. Uśmiechając się pod nosem, podchodzę do nich, witając się z nimi uprzejmie. Za wszelką cenę staram się ukrywać swoje zaskoczenie spowodowane ich zaproszeniem. Jeszcze do wczoraj byłam pewna, że nasza znajomość szybko się zakończy. Co prawda wymieniliśmy się numerami telefonów, jednak nie przywiązywałam do tego większej uwagi. Nie zamierzałam męczyć ich wiadomościami czy namawiać na spotkania, niemal od razu wybijając sobie z głowy myśl o zawarciu z nimi jakiejś bliżej znajomości. Polubiłam ich i nie zamierzam zaprzeczać, że wciąż robią na mnie ogromne wrażenie. Nie jestem tylko pewna, czy to wystarczy aby myśleć o nich w kwestiach potencjalnych znajomych. To wszystko jest dla mnie zbyt skomplikowane. Zbyt wiele czasu spędziłam w odosobnieniu i wszystko muszę przemyśleć tysiąc razy, zanim się do kogoś przywiąże.
-Nikt już nie może znieść jego gadaniny
dlatego pomyśleliśmy o tobie. Mówiłaś, że jesteś tutaj sama a Krzyś bardzo chętnie dotrzyma Ci towarzystwa.-odzywa się bodajże Łukasz, uśmiechając się ciepło i wskazując ruchem głowy na swojego kolegę. Staram się go słuchać, co nie jest jednak dla mnie takie proste. Moją uwagę przyciąga przede wszystkim jego głos, całkowicie elektryzujący i magnetyczny, słowa tracą w tym wypadku całe znaczenie. Dlatego uśmiecham się jedynie, nie wiedząc chyba za bardzo co mogłabym powiedzieć.-Jeśli nie dasz się zagadać na śmierć.
-Nie słuchaj ich, bo nie wiedzą co prawią.-wyrywa się mój wybawiciel, zwany Krzysiem, przez co wybucham cichym śmiechem. Zupełnie naturalnie, całkowicie zapominając o swoich poprzednich przemyśleniach. Teraz wydają się tak bardzo głupie, że niczego bardziej bezsensownego nie udało mi się jeszcze wymyślić. Chyba powinnam się tego wstydzić.-Byłaś dla nas tak bardzo miła, że w wolnej chwili pomyśleliśmy o tobie i postanowiliśmy dotrzymać towarzystwa.
-Jestem wam naprawdę bardzo wdzięczna-uśmiecham się ciepło i chyba tylko na
to mnie stać w tej chwili. Wciąż mam trudności z przystosowaniem się do tej sytuacji. Czuje się dość dziwnie wiedząc, że znalazł się ktoś, kto chce ze mną spędzić trochę czasu. Ostatnio poza moim mężem nie było w okół mnie takich osób. Większość znajomych odeszła, gdy zaczęły się moje problemy. Bali się , że będą musieli pomagać mi w uporaniu się z wszystkimi problemami i zrzucę na nich zbyt wielki ciężar. Wtedy bolało, ale dzisiaj już mi ich nie brakuje. Czuje, że jestem gotowa na poznanie kogoś nowego. Uśmiech nie schodzi mi, więc z twarzy, gdy Krzysiek zaczyna opowiadać o swoich kolegach a później schodzi na temat swojej rodziny. Nikt nie jest w stanie mu przerwać dlatego słuchamy go uważnie, od czasu do czasu wtrącając jakieś zdanie. Przynajmniej ja się staram, jego koledzy są już chyba na tyle przyzwyczajeni do jego gadaniny, że w pewnym momencie przestają zwracać na niego uwagę. Chce mi się śmiać, bo on wydaje się wcale tego nie zauważać i niczym nie zrażony postanawia pokazać mi zdjęcie swojej rodziny. Wyjmuje fotografię z portfela, wręczając mi ją z szerokim uśmiechem. Nie chcę sprawić mu przykrości dlatego niemal od razu wbijam w nią wzrok, przyglądając się uważnie jego żonie i dzieciakom.
-Moja Iwonka, Sebastian i Dominika.
-Naprawdę piękna kobieta. Dzieci też masz cudowne.-uśmiecham się delikatnie, oddając mu fotografię.
-Biedna Iwona, nie wiedziała w co się pakuje
a później nie miała już wyjścia-stwierdza Łukasz, wywołując tym samym atak śmiechu swojego kolegi. Bodajże Piotrka, tego samego, który porównywał mnie kilka dni temu do Gala Anonima. Sama staram się wszelkimi siłami powstrzymać, choćby przed uśmiechem, co nie jest takie proste. Krzysiek udaje, natomiast, że wcale tego nie słyszał. Stwierdza, natomiast, że skoro on pokazał mi zdjęcie swojej rodziny to teraz kolej na mnie. Nie słuchając nawet moich argumentów, że Samuela już widział a dzieci jeszcze nie mamy i zapewne w najbliższej przyszłości nie będziemy ich mieć. Nie wzrusza go też, kiedy zapewniam, że jestem strasznie niefotogeniczna. W końcu ustępuje i niechętnie pokazuje mu nasze zdjęcie zrobione w naszą pierwszą rocznicę. Nie spodziewałam się nawet, że ta fotografia wzbudzi w nich takie zainteresowanie. Z niedowierzaniem obserwuje jak podają ją sobie z rąk do rąk, przyglądając jej się uważnie.
-Bardzo ładnie razem wyglądacie-mówi Krzysiek, a co szczerze mu dziękuje. Łukasz dodaje, że pasujemy do siebie
a ja zaczynam się szczerze nad tym zastanawiać. Nigdy nie zwracałam uwagi na takie rzeczy. Do tej pory zresztą nie potrafię stwierdzić czy ktoś do siebie pasuje, czy nie. Zewnętrzne czynniki nie mają dla mnie większego znaczenia.
-Swoją drogą, twój mąż nie będzie zazdrosny, że umówiłaś się z trójką tak przystojnych i fantastycznych mężczyzn?-pyta Piotrek. Wszyscy wbijają we mnie swój wzrok, uśmiechając się przy tym znacząco. Właśnie w tej chwili przypominam sobie o czymś ważnym, najważniejszym. Mecz. Tak, znowu zajęłam się jakimiś głupotami i całkowicie wypadło mi
to z głowy. Zaczynam, im się tłumaczyć, szybko zrywając się z krzesełka. Ostatni raz dziękuje, im za spotkanie, zapewniając, że niezwykle miło było ich poznać. Słyszę jeszcze ich śmiech, gdy wypadam z cukierenki, niemal rzucając się sprintem w stronę hotelu. Tym razem pamiętam o zabraniu tej przeklętej plakietki. Inaczej Samuel, by mnie zabił, a tego mimo wszystko jeszcze nie chcę. Uśmiecham się z ulgą pakując wszystko do małej torebeczki i zerkając na zegarek. Na szczęście zostało mi jeszcze trochę czasu. Na halę oczywiście wejdę pewnie w ostatniej chwili, ale zawsze to jakiś postęp. Najważniejsza jest przecież obecność a tego staram się pilnować. Mecze wyznaczają teraz tryb mojemu życiu i chyba zaczyna mi się to podobać. W końcu zapominam o wszystkim, co się wydarzyło. Dzieląc przy tym radość z bliskimi mi ludźmi.
-
Jest dziwnie, zupełnie inaczej niż bym chciała ale chyba zaczynam się już do tego przyzwyczajać. Niemniej jednak mam już pomysł na całość łącznie z zakończeniem i teraz tylko zobaczymy czy uda mi się to zrealizować. 
Pozdrawiam.
 

sobota, 10 listopada 2012

Sześć

Chwilami jest po prostu dobrze. Tak po prostu, zupełnie bez przyczyny. Zapominamy o wszystkim co było złe i przez ten krótki moment cieszymy się tym krótkim momentem. Ulotną chwilą, gdy wszystko traci dla nas znaczenie i ważne jest tylko to , co jest tu i teraz. Zaczynamy nawet wierzyć, że tak właśnie powinno być. To jest ten stan, do którego dążyliśmy przez ostatni czas. W końcu możemy odetchnąć, zapomnieć o tym, że nie wszystko jest tak jak powinno być. Pojawia się spokój i pewność, że to jest nasze życie. Tu i w tej chwili, a nie kiedyś. Przestajemy być w końcu jedynie obserwatorami tego, co działo się dookoła nas i w końcu zaczynamy brać w swoim życiu czynny udział. Nie jesteśmy już skazani na kogoś, na to, jak ktoś nas pokieruje. Pierwszy raz jesteśmy naprawdę gotowi na coś , co może wpłynąć na naszą przyszłość. Nawet, jeśli to będzie błąd, nawet, jeśli będziemy żałować. Tylko to nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Mówią, że bez ryzyka nie ma zabawy. Nie ma nas. Dlatego też, choć na ten krótki moment zapominamy o głosie zdrowego rozsądku, pozwalamy chwili trwać. Jest dobrze i nikt nie chce tego zmieniać.


Uśmiecham się szeroko, opierając się o framugę drzwi i przyglądając się śpiącemu na łóżku brunetowi. Ten dzień był dla niego męczący. Nie dość, że, na co dzień mają ciężkie treningi to ja jeszcze go dobiłam, zamiast zapewnić, choć odrobinę relaksu. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że nawet się na mnie nie zdenerwował mimo planów jakie mieliśmy na ten dzień. Wciąż jest dla mnie stanowczo za dobry i ciągle tylko pilnuje, aby nie wyprowadzać mnie z równowagi albo, żeby nie doprowadzić nawet do najmniejszej kłótni. Tak jakby bał się, że, wtedy spakuje się i wrócę do domu a on zostanie tutaj sam. Tylko ja nie dopuszczam nawet do siebie takiej myśli. Londyn jest moim wybawieniem. Miejscem, gdzie wszystko zaczyna się dla mnie od nowa. Tutaj, z daleka od domu i wszystkiego co tam się działo, jest mi naprawdę dobrze. Czasem wydaje mi się, że właśnie w tym mieście jest nasze miejsce na ziemi. Kocham Francję i nie zamierzam zaprzeczać, że ten kraj żyje we mnie. Nie ma, bowiem chwili, w której nie pomyślałabym o swoim domu. Paradoksalnie staje się to moim przekleństwem. Tam wszystko wraca, wszyscy wiedzą i patrzą na mnie tak jakbym ciągle potrzebowała czyjejś pomocy i wsparcia. Czuje się wówczas jak wieczna ofiara, choć na świecie jest tylu ludzi codziennie walczących o przetrwanie. Nie wiem, czy to właśnie Londyn czy sama świadomość opuszczenia Francji, działa na mnie kojąco. Teraz czuje już tylko spokój. Mam nawet wrażenie, że dochodzę w życiu do takiego punktu w swoim życiu, w którym całkowicie je akceptuje. Nie mam już pretensji o to, że coś potoczyło się nie tak. Dla mnie to już tylko przeszłość i wspomnienia, które będą coraz bardziej się zacierać. Niemal na palcach podchodzę do łóżka, siadając na jego brzegu. Z nocnej szafki podnoszę telefon Samuela, by wysłać krótką wiadomość do jego trenera. Chyba nic złego się nie stanie, jeśli zostanie, jeśli pojawi się w hotelu rano. Trening i tak mają po południu, więc nie ma zagrożenia, że się spóźni a ja nie mam serca go teraz budzić. Tym bardziej, że wtulony w poduszki z delikatnym uśmiechem wygląda cholernie rozkosznie. Nie mogę się wręcz oprzeć i nachylając się, muskam czule jego policzek. Uśmiecham się pod nosem, gdy leniwie otwiera swoje oczy i odsuwa się od brzegu łóżka, robiąc dla mnie miejsce. W taki właśnie sposób ląduje obok niego, pozwalając objąć się w pasie i tulić niczym pluszową maskotkę. Nie przeszkadza mi to jednak. Mam wrażenie, że właśnie tego mi ostatnio mi brakowało. Jego bliskości, ciepła i tej radości, którą zaraża wszystkich dookoła. Można powiedzieć, że od zawsze był moim przeciwieństwem. Facetem, który zawsze wie czego chce i uparcie dąży do celu, aż uda mu się go zdobyć. Czasem śmieje się, że ze mną było najtrudniej. Zawsze powtarza, że jestem uparta jak osioł i jak coś sobie wmówię to nie da się do mnie dotrzeć. Podobno, wtedy było tak samo, ale ja już nawet tego nie pamiętam. Nie liczę lat czy miesięcy, o rocznicach zazwyczaj przypomina mi właśnie Samy. Doskonale wie, że nie przywiązuje większej wagi do czasu. Dla mnie nigdy nie będzie on wyznacznikiem, według, którego można, by było oceniać związek. Doskonale wiemy, że nie każde małżeństwo mimo długiego stażu jest udane. Z czasem, gdy przychodzi rutyna i każdy dzień staje się taki sam ludzie zostają ze sobą tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia. Oczywiście nie zawsze, ale często właśnie tak się dzieje. Wszyscy boimy się samotności i robimy wszystko aby przed nią uciec. Nawet, jeśli mamy się oszukiwać i wmawiać sobie, że tak właśnie wygląda miłość. Rzeczywistość bywa brutalna i zawsze wystawia na próbę nasze uczucia. Możemy z tym walczyć, robić wszystko aby przed tym uciec, ale to nie jest takie łatwe. Nawet największa miłość może się wypalić i czasem musimy po prostu z tym pogodzić. Odejść albo zadowolić się zwykłym przyzwyczajeniem, uzależnieniem od obecności tej drugiej osoby. Sama zaczynam się zastanawiać co tak naprawdę między nami jest. Mimo wszystko nie chce wierzyć, że to wszystko tak po prostu się skończyło. Gdyby tak było, nie chciałabym tak uparcie ratować. Nie bałabym się tak bardzo rozstania, bo wiedziałabym, że może czekać nas coś lepszego. Ja jednak nie dopuszczam nawet takiej myśli do siebie. Nie wyobrażam sobie, że w pewnym momencie każde z nas wybierze inny sposób na swoje życie i w dalszą drogę pójdziemy już sami. Z wszystkich sił odpycham to od siebie, bo, wtedy wszystko straciłoby sens. Może nie jest między nami najlepiej i może wciąż za mało się staram, ale ostatnio wszystko się zmieniło. Dopiero w Londynie zaczynam zauważać, że bez niego nie jestem w stanie sobie poradzić. Wciąż jestem tą małą, zagubioną dziewczynką, której w jednym momencie zawalił się świat. Ktoś zabrał marzenia i zdeptał wszystko , co do tej pory było najważniejsze. Teraz mam tylko jego i nawet, jeśli tak bardzo boje się do tego przyznać, to teraz Samuel jest całym mym światem. Wszystkim, co trzyma mnie przy życiu. Przeczesując delikatnie jego miękkie włosy, czuje się pierwszy raz od dawna na swoim miejscu. Mając jeszcze odrobinę nadziei, że uda mi się przełamać. Pokazać, że wciąż potrafię być dobrą żoną. Może kiedyś założymy prawdziwą rodzinę, pogodzimy się z moimi rodzicami. Nie wiem i szczerze mało się teraz tym wszystkim przejmuje. Przychodzi, bowiem taki moment w życiu człowieka, gdy zaczyna akceptować swoje życie takim jakie jest. Z wszystkimi błędami jakie popełniło się w przeszłości i tymi, które jeszcze nadejdą. Nikt, bowiem nie jest nieomylny. Trzeba umieć przyznać się do pomyłki i wiedzieć, kiedy zamknąć za sobą kolejny rozdział. Nie jestem pewna, ale chyba właśnie nadchodzi ten moment. Czas, kiedy wszystko zostawia się za sobą i zaczyna od nowa. Z bagażem doświadczeń, na których można się uczyć i wyciągać wnioski. Przestaje się jednak wracać do tego co było. Teraz to już tylko wspomnienia, które z czasem coraz bardziej zacierają się w naszej pamięci, wypierane przez te nowe. Liczy się teraźniejszość, to, co jest tu i teraz. Śpiący obok mnie Samy i wibrujący telefon, oświadczający nadejście nowej wiadomości. Niechętnie sięgam po urządzenie, odczytując treść sms'a od trenera Samuela. Uśmiecham się pod nosem odpisując szybko, że brunet pojawi się jutro z samego rana. Claude jest naprawdę dobrym facetem i fachowcem, który nade wszystko dba o dobro swoich zawodników, a co za tym idzie ich dyspozycje. Potrafi wiele zrozumieć i nawet, jeśli czasem wymaga za dużo, to ma do tego pełne prawo. W końcu jego zespół jest najlepszy na świecie i systematyczne podnoszenie poprzeczki jest czymś oczywistym. Każdy wie, że w tej drużynie nie można tak po prosto osiąść na laurach. Uwierzyć w swoją siłę i podejść do jakiegoś turnieju czy spotkania lekceważąco. Oni naprawdę do wszystkiego podchodzą niezwykle poważnie i walczą do ostatniej minuty spotkania. Przez to atmosfera między nimi jest naprawdę dobra, a Claude jest dla nich niczym ojciec. Dlatego, więc wcale nie dziwi mnie, że nie robi żądnych problemów z powodu Samuela. Wie, że będąc ze mną żadna głupota nie strzeli mu do głowy a rano pojawi się cały i zdrowy. Prawdopodobnie, zanim wszyscy się obudzą, czego osobiście dopilnuje. Jeśli tylko sama się obudzę. Wysuwając się delikatnie z jego objęć, podnoszę się z łóżka i chwytając swoją koszulkę nocną, kieruje się do łazienki. Najwyższy czas aby w końcu odespać i zregenerować swoje siły. Dzisiejszy dzień był niezwykle ciężki i ciesze się, że to już koniec.
-
masło maślane. teraz jeszcze serek, bułeczka i będzie kanapka. jest mi źle, cholernie źle bo to wszystko stoi w miejscu a ja chyba nie wiem co dalej. pomijając już to, że za niecałe dwa tygodnie matury próbne. niech mnie ktoś zabije, bo zwariuje kompletnie.
pozdrawiam.