niedziela, 23 grudnia 2012

Dziewięć

Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Bywa, że nasz cel jest na wyciągnięcie ręki, gdy wszystko się zapada. Znikają nasze marzenia i radość jaką wywołuje w nas ich spełnienie, ustępując miejsca rozczarowaniu. Kolejny raz nie potrafimy zawalczyć o to, co jest dla nas najważniejsze. Choć tym razem było bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. To miał być właśnie ten dzień, ten moment, gdy wszystko w naszym życiu się zmienia. Gdy w końcu udaje nam się spełnić nasze największe marzenie. Tylko, że miał i nic nie jest w stanie zmienić rzeczywistości. Zagiąć czasoprzestrzeni aby pozwolić nam wrócić do poprzedniego dnia i rozegrać wszystko od nowa. Musimy pogodzić się z tym, że znowu się nie udało i wina leży po naszej stronie. Zawiedliśmy w momencie, który wymagał od nas wzmożonego wysiłku. Teraz pozostaje tylko uporczywa myśl o niewykorzystanej szansy i rozczarowanie. Tak trudno pogodzić się ze świadomością, że może nigdy nie będzie już tak blisko.
 
Czuje się okropnie, widząc smutne oczy Krzyśka i Łukasza wiedząc jednocześnie, że po ich wylocie ja będę się najprawdopodobniej cieszyć ze złotego medalu Samuela. Jeśli chodzi o niego to wszystko idzie w dobrym kierunku i może jestem zbyt pewna, ale finał jest dla mnie tylko formalnością. Wspaniałym pokazem ich umiejętności, w, które nie pozwolili nam ani razu zwątpić w czasie tej imprezy. Nie muszę chyba wspominać o mojej radości i dumie, która ostatnio mnie rozpiera. To zresztą oczywiste. Tylko akurat w tej chwili jest mi z tym strasznie źle. Wiem, że tego nie da się ukryć, chociaż cały czas się staram. Nie chcę emanować swoim szczęściem jak jakaś cholerna latarnia morska którą widać z kilku kilometrów, kiedy oni nie mają z czego się cieszyć. Obiecałam, im ostatnio, że jeśli zdobędą medal to kupię, im w nagrodę butelkę najlepszego francuskiego wina. Teraz wpatrujemy się w nią tępo, nie wiedząc chyba za bardzo co powinniśmy zrobić. Chciałabym ich jakoś pocieszyć, tylko że to nic nie da. Nikt nie posiada wystarczającej mocy aby cofnąć czas i pozwolić, im od nowa zawalczyć o swoje największe marzenie. Serce mi pęka, gdy widzę jak się z tym wszystkim męczą i wcale nie chcą wracać do domu. Tam, gdzie oczekiwania były największe i, gdzie najbardziej na nich liczono. Pierwszy raz w życiu nie wiem, co mam powiedzieć i co mogłabym zrobić aby poprawić, im nastrój. Nie znamy się zbyt dobrze a jednak w ciągu tych kilku dni stali się dla mnie naprawdę ważni. Byli pierwszymi osobami, z którymi nawiązałam kontakt po długiej przerwie i polubiłam ich niemal od razu. Teraz widząc ich smutek chcę zrobić coś dla nich, jakoś się odwzajemnić i pomóc, chociaż częściowo przez to przejść. Nie wiem jak dalej potoczy się nasza znajomość i czy jeszcze kiedyś się zobaczymy, ale jestem, im to winna. Czuje, że jest coś , co mogłabym dla nich zrobić. Pokazać, że świat wcale się nie kończy i wszystko jest przed nimi. Nawet dla Krzysia, który stwierdza, że to ostatnia taka jego impreza. Uśmiecham się, wtedy delikatnie, przypominając sobie to o czym wczoraj rozmawiałam z Samym. On jako jedyny zna się w miarę dobrze na siatkówce i ma wśród znajomych siatkarzy dlatego postanowiłam się go poradzić. Dowiedzieć się czegoś, co jakoś, by mi pomogło jakoś ich podnieść na duchu. Obaj uśmiechają się delikatnie, kiedy przypominam sobie o ostatniej porażce naszych siatkarzy na mistrzostwach świata. Dla nich to zwykła impreza, do której spokojnie można doczekać, by poprawić rezultat. Szybko jednak wspominam o Hubercie, który rozstał się z drużyną w dość nieciekawej atmosferze. Henno jest chyba jedynym siatkarzem, którego znałam do tej pory. Nigdy też nie zapomnę jego zaciętej miny, kiedy opowiadał nam o jego rozstaniu z kadrą. Można powiedzieć, że jego wiek wskazywał na takiego zakończenie i jego miejsce powinien zająć młodszy kolega. Tylko, że wiek nie zawsze oznacza jakość. Drużyna w ważnych momentach potrzebuje kogoś, na kim można oprzeć ciężar gry. Stwierdzam, więc z przerażającą mnie pewnością, że nawet za te cztery lata chłopcy będą go potrzebowali. Obaj patrząc na mnie przez dłuższą chwilę, świdrując mnie spojrzeniem. Nie mam tylko pojęcia, czy to dlatego , że palnęłam jakaś głupotę, czy też odwrotnie. Wzdycham cicho, chyba już całkowicie opadając z sił i wybijając sobie z głowy pomysł aby za wszelką cenę, choć w jakimś stopniu poprawić, im samopoczucie. To wszystko jest dla mnie zdecydowanie zbyt trudne. Nigdy nie byłam zbyt dobrym psychologiem i jestem wręcz genialna w uciekaniu od wszystkich problemów. Mając tego świadomość dociera do mnie jak bezsensowna jest ta sytuacja.
-Ciocia wikipedia czy wujek google?-pyta Łukasz, po czym obaj wybuchają śmiechem. Tak, zdecydowanie niepotrzebnie wspominałam, im, że moja wiedza o siatkówce ogranicza się do znajomości podstawowych zasad. Przebijanie piłki przez siatkę, tak aby przy wpadła kiedyś tam w to pomarańczowe pole. Właściwie to na tym się kończy, chociaż kiedyś mogłam codziennie oglądać rozgrywki francuskiej ligi. Tylko, że, wtedy jeszcze byłam młoda i robiłam wszystko, byle tylko odłożyć na później naukę na szkolne testy. Później pojawił się Samuel i cała moja znajomość sportu ograniczyła się do szczypiorniaka. Nawet, jeśli oznacza to czasem oglądanie trzy razy każdego meczu. Tym samym musiałby się stać cud żebym nagle dostała takiego olśnienia i cała wiedza o siatkówce zostałaby mi zesłana jako dar z nieba. To byłoby zbyt piękne aby mogło być prawdziwe.
-Bardzo śmieszne, naprawdę.-staram się zmusić do poważnej miny i wielkiego urażenia jednak nawet to mi nie wychodzi. Kąciki ust mimowolnie wyginają się do góry i tylko ostatkiem sił udaje mi się powstrzymać przed wyśmianiem własnej głupoty. Nie oszukujmy się, wielką znawczynią siatkówki czy innych dyscyplin sportowych nigdy nie będę. Psychologiem też nie, bliżej już mi do błazna. Swoją drogą, powinnam się nad tym zastanowić, może, to jest właśnie moje powołanie. To wyjaśniałoby dlaczego wszystko za co się zabieram kończy się zazwyczaj wielką katastrofą. Nie zamierzam jednak kolejny raz użalać się nad swoim wielkim nieszczęściem. Nie po to umówiłam się z Krzyśkiem i Łukaszem. Szczególnie, że jutro wracają już do domu i nie wiadomo kiedy kolejny raz uda nam się spotkać. O, ile w ogóle do tego dojdzie. Sama myśl, że mogę więcej już ich nie zobaczyć wywołuje u mnie dziwne uczucia. Z jednej strony jest mi smutno i wiem, że będzie mi ich brakowało we Francji. Z drugiej jednak czuje, że to tylko pewien epizod w moim życiu, który musi się zakończyć a wraz z, nim nasze spotkania. Już niedługo każde z nas wróci do swojego dawnego życia i kiedyś zapomni o tym co było. Zostaną tylko wspomnienia, do których czasem będziemy wracać z sentymentem. Jestem tego w pełni świadoma i chyba jest mi z tym dobrze. Nie potrzebuje żadnych komplikacji w swoim życiu i jedyne o czym teraz marze to ciepłe łóżko w naszym domu. Zapach świeżo parzonej kawy i cichy dźwięk muzyki symfonicznej, rozchodzącej się po całym domu. Teraz tylko tego potrzebuje do pełni szczęścia. Uśmiecham się pod nosem na samą myśl, że i my niedługo wrócimy do domu.
-Mam pomysł.-wypalam, doznając nagłego i jakże wspaniałego olśnienia. Żółtka lampka zapala mi się nad głową i tak dalej.-Powinniście nad odwiedzić we Francji. Będziecie mieli przecież teraz kilka dni wolnego. Możecie zabrać swoje żony, dzieci, mamy, wujków, ciocie i kogo sobie jeszcze wymarzycie. Odpoczniecie sobie trochę. Poza tym Paryż, Pola Elizejskie, miasto miłości, jeśli wiecie o czym mówię.
Uśmiecham się do nich zachęcająco i pewnie dalej wymieniałabym zalety naszej cudownej stolicy, gdyby nie telefon. Jakimś cudem udaje mi się wygrzebać go z torebki i całkiem pominę już fakt, że mam niezliczoną liczbę nieodebranych wiadomości. To tylko taki mały szczegół. Gorzej, że kolejny raz zapomniałam o spotkaniu z moim wspaniałym mężem. Dzisiaj dostali tylko godzinę wolnego i, jeśli się spóźnię to on przecież mnie zabije. Tym razem na pewno skończy się jego cierpliwość i mnie poćwiartuje a później zje. W trybie natychmiastowym żegnam się z moimi towarzyszami, jeszcze raz powtarzając moją propozycję i życząc, im wszystkiego dobrego. Kto wie jak i czy w ogóle potoczy się dalej nasza znajomość. Teraz jednak w ogóle o tym nie myślę. Trudno się zresztą myśli o tak poważnych sprawach biegnąc, ile sił w nogach i odbijają się co jakiś czas od obcych ludzi. Dużo lepiej byłoby gdybyśmy chodzili w takich dużych napompowanych balonach. Wtedy wszyscy mogliby odbijać się od siebie bez żadnej szkody. Czuję, że muszę złościć gdzieś ten pomysł. Może kiedyś dostanę za moje genialne pomysły jakąś nagrodę.

-
Nie jest tak jak być powinno, ale już się chyba do tego przyzwyczajam. Wydaje mi się, że niedługo będziemy kończyć. Doszłam, bowiem do zbawiennego odkrycia na skale niemal międzynarodową, że pisanie o siatkarzach to jednak nie jest to. Może dlatego tak mało jest tutaj Krzysia. Uświadomiłam sobie za sprawą maudire czego chcę, o czym potrafię pisać i co sprawia mi największą radość.
Nie będę jednak więcej marudzić. Idą święta i trzeba się cieszyć. Chciałabym, więc życzyć wam wesołych i radosnych świąt spędzonych w rodzinnym gronie, dużo zdrowia, radości, miłości i spełnienia wszystkich marzeń, a także bardzo dużo weny w nadchodzącym roku.
Wesołych Świąt ;*

 

4 komentarze:

  1. Ech te nieszczęsne dla nas Igrzyska, na samo wspomnienie mam ciarki na całym ciele. Wcale się nie dziwie gali że nie bardzo wiedziała jak ma się w tej sytuacji zachować, co powiedzieć, czy ich pocieszać czy lepiej nic nie mówić. Sama też bym pewnie wtedy zgłupiała, choć pewnie bym ryczała tak razem z nimi. Liczę na to ze ich znajomość mimo tego ze dla siatkarzy IO już się skończyło przetrwa bo jest w niej coś wyjątkowego.
    Wesołych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko na samo wspomnienie tegorocznych Igrzysk Olimpijskich w Londynie mam szklanki w oczach. Polska historia miała potoczyć się zupełnie inaczej, a wyszło jak wyszło. Ja, podobnie jak Galia, nie wiedziałabym co mam mówić, co robić. Takie mecze, na takich imprezach na zawsze zostaną w pamięci zawodników. Ale jest dokładnie tak jak napisałaś we wstępie - nie zawsze dostajemy to co chcemy.

    Kochana jak zwykle jestem oczarowana Twoimi zdolnościami i mam nadzieję, że już niebawem będę miała przyjemność czytania kolejnych części Twoich opowiadań. Wesołych Świąt :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana. Wiesz, że dla mnie piszesz bardzo dobrze i każdy Twój rozdział jest dla mnie bardzo dobry, ale w tym rozdziale, to ja się po prostu zakochałam. Jest dla mnie genialny i tyle w temacie. Zakochałam się w nim od pierwszego do ostatniego słowa.
    Ten rozdział przywołuje dla nas przykre bolesne wspomnienia, ale właśnie w tym tkwi urok? Sama nie wiem, co ja bym zrobiła, gdybym była na miejscu Gali. Przeciez nie mozna podejść i powiedzieć ''Nic się nie stało'' Przecież dla nich to była w chwili obecnej największa tragedia życiowa . Nie ma sensu też mówić '' Wszystko będzie dobrze'' Więc może w takich chwilach wystarczy po prostu być i przytulić? Słowa nie są potrzebne. Przecież powiadają ''Milczenie jest złotem''
    Ale pamiętajmy, każdą porażka czegoś uczy, z każdej wyciągamy wnioski. Więc teraz tylko wierzyć, że na kolejnych IO już będzie tylko lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Samuel przecież by jej nie zjadł! Za bardzo ją kocha! A co do chodzenia w dużych, napompowanych balonach - tu można wyczuć metaforę. Ludzie chroniący swoje uczucia, myśli, nie dzielący się nimi z innymi ludźmi, unikający kontaktu z nimi, a jednocześnie zawodów, rozczarowań i smutków.
    Dobra, projekt z wosu mi szkodzi. Szkoda tylko, że jeszcze go nie zaczęłam.

    OdpowiedzUsuń