Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Bywa, że nasz cel jest na wyciągnięcie ręki, gdy wszystko się zapada. Znikają nasze marzenia i radość jaką wywołuje w nas ich spełnienie, ustępując miejsca rozczarowaniu. Kolejny raz nie potrafimy zawalczyć o to, co jest dla nas najważniejsze. Choć tym razem było bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. To miał być właśnie ten dzień, ten moment, gdy wszystko w naszym życiu się zmienia. Gdy w końcu udaje nam się spełnić nasze największe marzenie. Tylko, że miał i nic nie jest w stanie zmienić rzeczywistości. Zagiąć czasoprzestrzeni aby pozwolić nam wrócić do poprzedniego dnia i rozegrać wszystko od nowa. Musimy pogodzić się z tym, że znowu się nie udało i wina leży po naszej stronie. Zawiedliśmy w momencie, który wymagał od nas wzmożonego wysiłku. Teraz pozostaje tylko uporczywa myśl o niewykorzystanej szansy i rozczarowanie. Tak trudno pogodzić się ze świadomością, że może nigdy nie będzie już tak blisko.
Czuje się okropnie, widząc smutne oczy Krzyśka i Łukasza wiedząc jednocześnie, że po ich wylocie ja będę się najprawdopodobniej cieszyć ze złotego medalu Samuela. Jeśli chodzi o niego to wszystko idzie w dobrym kierunku i może jestem zbyt pewna, ale finał jest dla mnie tylko formalnością. Wspaniałym pokazem ich umiejętności, w, które nie pozwolili nam ani razu zwątpić w czasie tej imprezy. Nie muszę chyba wspominać o mojej radości i dumie, która ostatnio aż mnie rozpiera. To zresztą oczywiste. Tylko akurat w tej chwili jest mi z tym strasznie źle. Wiem, że tego nie da się ukryć, chociaż cały czas się staram. Nie chcę emanować swoim szczęściem jak jakaś cholerna latarnia morska którą widać z kilku kilometrów, kiedy oni nie mają z czego się cieszyć. Obiecałam, im ostatnio, że jeśli zdobędą medal to kupię, im w nagrodę butelkę najlepszego francuskiego wina. Teraz wpatrujemy się w nią tępo, nie wiedząc chyba za bardzo co powinniśmy zrobić. Chciałabym ich jakoś pocieszyć, tylko że to nic nie da. Nikt nie posiada wystarczającej mocy aby cofnąć czas i pozwolić, im od nowa zawalczyć o swoje największe marzenie. Serce mi pęka, gdy widzę jak się z tym wszystkim męczą i wcale nie chcą wracać do domu. Tam, gdzie oczekiwania były największe i, gdzie najbardziej na nich liczono. Pierwszy raz w życiu nie wiem, co mam powiedzieć i co mogłabym zrobić aby poprawić, im nastrój. Nie znamy się zbyt dobrze a jednak w ciągu tych kilku dni stali się dla mnie naprawdę ważni. Byli pierwszymi osobami, z którymi nawiązałam kontakt po długiej przerwie i polubiłam ich niemal od razu. Teraz widząc ich smutek chcę zrobić coś dla nich, jakoś się odwzajemnić i pomóc, chociaż częściowo przez to przejść. Nie wiem jak dalej potoczy się nasza znajomość i czy jeszcze kiedyś się zobaczymy, ale jestem, im to winna. Czuje, że jest coś , co mogłabym dla nich zrobić. Pokazać, że świat wcale się nie kończy i wszystko jest przed nimi. Nawet dla Krzysia, który stwierdza, że to ostatnia taka jego impreza. Uśmiecham się, wtedy delikatnie, przypominając sobie to o czym wczoraj rozmawiałam z Samym. On jako jedyny zna się w miarę dobrze na siatkówce i ma wśród znajomych siatkarzy dlatego postanowiłam się go poradzić. Dowiedzieć się czegoś, co jakoś, by mi pomogło jakoś ich podnieść na duchu. Obaj uśmiechają się delikatnie, kiedy przypominam sobie o ostatniej porażce naszych siatkarzy na mistrzostwach świata. Dla nich to zwykła impreza, do której spokojnie można doczekać, by poprawić rezultat. Szybko jednak wspominam o Hubercie, który rozstał się z drużyną w dość nieciekawej atmosferze. Henno jest chyba jedynym siatkarzem, którego znałam do tej pory. Nigdy też nie zapomnę jego zaciętej miny, kiedy opowiadał nam o jego rozstaniu z kadrą. Można powiedzieć, że jego wiek wskazywał na takiego zakończenie i jego miejsce powinien zająć młodszy kolega. Tylko, że wiek nie zawsze oznacza jakość. Drużyna w ważnych momentach potrzebuje kogoś, na kim można oprzeć ciężar gry. Stwierdzam, więc z przerażającą mnie pewnością, że nawet za te cztery lata chłopcy będą go potrzebowali. Obaj patrząc na mnie przez dłuższą chwilę, świdrując mnie spojrzeniem. Nie mam tylko pojęcia, czy to dlatego , że palnęłam jakaś głupotę, czy też odwrotnie. Wzdycham cicho, chyba już całkowicie opadając z sił i wybijając sobie z głowy pomysł aby za wszelką cenę, choć w jakimś stopniu poprawić, im samopoczucie. To wszystko jest dla mnie zdecydowanie zbyt trudne. Nigdy nie byłam zbyt dobrym psychologiem i jestem wręcz genialna w uciekaniu od wszystkich problemów. Mając tego świadomość dociera do mnie jak bezsensowna jest ta sytuacja.
-Ciocia wikipedia czy wujek google?-pyta Łukasz, po czym obaj wybuchają śmiechem. Tak, zdecydowanie niepotrzebnie wspominałam, im, że moja wiedza o siatkówce ogranicza się do znajomości podstawowych zasad. Przebijanie piłki przez siatkę, tak aby przy wpadła kiedyś tam w to pomarańczowe pole. Właściwie to na tym się kończy, chociaż kiedyś mogłam codziennie oglądać rozgrywki francuskiej ligi. Tylko, że, wtedy jeszcze byłam młoda i robiłam wszystko, byle tylko odłożyć na później naukę na szkolne testy. Później pojawił się Samuel i cała moja znajomość sportu ograniczyła się do szczypiorniaka. Nawet, jeśli oznacza to czasem oglądanie trzy razy każdego meczu. Tym samym musiałby się stać cud żebym nagle dostała takiego olśnienia i cała wiedza o siatkówce zostałaby mi zesłana jako dar z nieba. To byłoby zbyt piękne aby mogło być prawdziwe.
-Bardzo śmieszne, naprawdę.-staram się zmusić do poważnej miny i wielkiego urażenia jednak nawet to mi nie wychodzi. Kąciki ust mimowolnie wyginają się do góry i tylko ostatkiem sił udaje mi się powstrzymać przed wyśmianiem własnej głupoty. Nie oszukujmy się, wielką znawczynią siatkówki czy innych dyscyplin sportowych nigdy nie będę. Psychologiem też nie, bliżej już mi do błazna. Swoją drogą, powinnam się nad tym zastanowić, może, to jest właśnie moje powołanie. To wyjaśniałoby dlaczego wszystko za co się zabieram kończy się zazwyczaj wielką katastrofą. Nie zamierzam jednak kolejny raz użalać się nad swoim wielkim nieszczęściem. Nie po to umówiłam się z Krzyśkiem i Łukaszem. Szczególnie, że jutro wracają już do domu i nie wiadomo kiedy kolejny raz uda nam się spotkać. O, ile w ogóle do tego dojdzie. Sama myśl, że mogę więcej już ich nie zobaczyć wywołuje u mnie dziwne uczucia. Z jednej strony jest mi smutno i wiem, że będzie mi ich brakowało we Francji. Z drugiej jednak czuje, że to tylko pewien epizod w moim życiu, który musi się zakończyć a wraz z, nim nasze spotkania. Już niedługo każde z nas wróci do swojego dawnego życia i kiedyś zapomni o tym co było. Zostaną tylko wspomnienia, do których czasem będziemy wracać z sentymentem. Jestem tego w pełni świadoma i chyba jest mi z tym dobrze. Nie potrzebuje żadnych komplikacji w swoim życiu i jedyne o czym teraz marze to ciepłe łóżko w naszym domu. Zapach świeżo parzonej kawy i cichy dźwięk muzyki symfonicznej, rozchodzącej się po całym domu. Teraz tylko tego potrzebuje do pełni szczęścia. Uśmiecham się pod nosem na samą myśl, że i my niedługo wrócimy do domu.
-Mam pomysł.-wypalam, doznając nagłego i jakże wspaniałego olśnienia. Żółtka lampka zapala mi się nad głową i tak dalej.-Powinniście nad odwiedzić we Francji. Będziecie mieli przecież teraz kilka dni wolnego. Możecie zabrać swoje żony, dzieci, mamy, wujków, ciocie i kogo sobie jeszcze wymarzycie. Odpoczniecie sobie trochę. Poza tym Paryż, Pola Elizejskie, miasto miłości, jeśli wiecie o czym mówię.
Uśmiecham się do nich zachęcająco i pewnie dalej wymieniałabym zalety naszej cudownej stolicy, gdyby nie telefon. Jakimś cudem udaje mi się wygrzebać go z torebki i całkiem pominę już fakt, że mam niezliczoną liczbę nieodebranych wiadomości. To tylko taki mały szczegół. Gorzej, że kolejny raz zapomniałam o spotkaniu z moim wspaniałym mężem. Dzisiaj dostali tylko godzinę wolnego i, jeśli się spóźnię to on przecież mnie zabije. Tym razem na pewno skończy się jego cierpliwość i mnie poćwiartuje a później zje. W trybie natychmiastowym żegnam się z moimi towarzyszami, jeszcze raz powtarzając moją propozycję i życząc, im wszystkiego dobrego. Kto wie jak i czy w ogóle potoczy się dalej nasza znajomość. Teraz jednak w ogóle o tym nie myślę. Trudno się zresztą myśli o tak poważnych sprawach biegnąc, ile sił w nogach i odbijają się co jakiś czas od obcych ludzi. Dużo lepiej byłoby gdybyśmy chodzili w takich dużych napompowanych balonach. Wtedy wszyscy mogliby odbijać się od siebie bez żadnej szkody. Czuję, że muszę złościć gdzieś ten pomysł. Może kiedyś dostanę za moje genialne pomysły jakąś nagrodę.
-
Nie jest tak jak być powinno, ale już się chyba do tego przyzwyczajam. Wydaje mi się, że niedługo będziemy kończyć. Doszłam, bowiem do zbawiennego odkrycia na skale niemal międzynarodową, że pisanie o siatkarzach to jednak nie jest to. Może dlatego tak mało jest tutaj Krzysia. Uświadomiłam sobie za sprawą maudire czego chcę, o czym potrafię pisać i co sprawia mi największą radość.
Nie będę jednak więcej marudzić. Idą święta i trzeba się cieszyć. Chciałabym, więc życzyć wam wesołych i radosnych świąt spędzonych w rodzinnym gronie, dużo zdrowia, radości, miłości i spełnienia wszystkich marzeń, a także bardzo dużo weny w nadchodzącym roku.
Wesołych Świąt ;*
niedziela, 23 grudnia 2012
niedziela, 9 grudnia 2012
Osiem
Dumą można nazwać świadomość własnej wartości i zachowanie godności. Każdy z nas wkłada wiele pracy w to , aby zdobyć pewność siebie i swoich zalet. Ciągle chcemy rozwijać swoje umiejętności, które pozwalają nam osiągać później sukcesy. Zaczynamy wybijać się ponad innych i w końcu tak naprawdę w siebie wierzyć. Dostrzegamy to , co jest w nas dobre i czym chcemy się chwalić. Dzielimy się swoimi talentami, pomagając innym znaleźć swoją drogę. Każdy ma jakiś talent, cechę, która dzięki ciężkiej pracy sprawi, że będziemy się w czymś spełniać. Cały czas trzeba jednak pamiętać, że między poczuciem własnej wartości a egoizmem czy pychą linia jest bardzo cienka. Tak niewiele wystarczy, by ją przekroczyć. Stracić szacunek dla innych, stawiając siebie ponad innymi w hierarchii społecznej. Lubimy czuć się wyjątkowi i lepsi. Nie ma w tym zresztą niczego złego, dopóki udaje nam się zachować pewne granice, co nie jest wcale takie łatwe. Dumni możemy być także z kogoś, ciesząc się z sukcesów i wyborów bliskiej osoby. Wiedząc co jest ważne i, na czym zależy naszym bliskim, cieszymy się, gdy udaje, im się to osiągnąć. Dzielimy z nimi radość, często pomagając, im w osiągnięciu sukcesu.
Na halę wchodzę oczywiście ostatnia, przepychając się między innymi kibicami na swoje miejsce. Niestety, te obok moich największych przyjaciółek, choć, z drugiej strony zawsze mogło być gorzej. Wszystkie szkody i urazy psychiczne wynagradza mi dobry widok na płytę boiska. Tutaj mam przynajmniej pewność, że żaden gol czy faul na moim mężu nie umknie mojej uwadze. Ostatnio zauważyłam, że z każdym dniem coraz bardziej przeżywam całą imprezę, nie wspominając nawet o pojedynczych meczach. Pomijając tutaj sam fakt, że jako niezwykle zapominalska i roztrzepana osoba czasami zapominam o godzinie rozpoczęcia spotkań. Chociaż to tylko mały szczegół i i tak dobrze sobie tutaj radzę. Zazwyczaj udaje mi się wejść jeszcze przed rozpoczęciem, co we Francji było dość niespotykanym zjawiskiem. Tam na mecze zazwyczaj udawało mi się dotrzeć mniej więcej w połowie pierwszej partii. Tutaj zaczynam robić dość spore postępy, co zresztą nie umknęło uwadze Samuela. Śmiał nawet stwierdzić, że spinam się tak nie tyle ze względu na niego, co na moje miłe towarzyszki. Sama zresztą doskonale wiem, że moje ewentualne spóźnienie mogłoby się stać idealnym tematem dla nich na najbliższe dni. Nie powiem, żeby jakoś szczególnie zależało mi na ich opinii, ale obiecałam sobie, że postaram się wytrzymać z nimi w pokoju do końca imprezy. Później niech się dzieje co chce. W najgorszym wypadku wysadzę samolot w drodze powrotnej do domu, przecież moja kochana bomba wciąż nie została wykorzystana. Uśmiecham się pod nosem na samą myśl o tym, że mogłabym się ich wszystkich pozbyć i już nigdy nie zobaczyć tych sztucznych twarzy. Marzenia w końcu nadają sens naszemu życiu, a część z nich zawsze może się spełnić. Wystarczy mieć tylko nadzieje i trochę dopomóc biegowi zdarzeń. Niemniej jednak to nie jest teraz najważniejsze. W tej chwili cała moja uwaga skupia się na naszych chłopcach, wybiegających na płytę boiska. Z głośników jako pierwszy wydobywa się hymn Francji, a ja odruchowo przymykam powieki. Kładę rękę w okolicach serca, czując jak rytm jego bicia przyspiesza. Niczym na wyciągnięcie ręki widzę nasz mały domek, park czy znane na całym świecie Pola Elizejskie. Miejsca szczególnie bliskie memu sercu i sprawiające, że czuje się szczęśliwa. Tak, chyba właśnie tak powinnam nazwać to uczucie. Nawet, jeśli to tylko ułamki sekund, po, których nachodzi mnie mnóstwo wątpliwości. Dla takich chwil wciąż warto żyć i wierzyć, że już niedługo zostaną z nami na dłużej. Uśmiecham się ciepło, otwierając oczy i szukając wzrokiem wśród reprezentantów naszego kraju Samuela. On doskonale wie, gdzie jestem. Na każdym meczu czuje na sobie jego wzrok i tym razem jest tak samo. Szybko odwracam głowę w drugą, natrafiając na jego spojrzenie. Unoszę nieśmiało rękę aby mu pomachać, czując przy okazji jak moje policzki zaczynają robić się różowe. Zupełnie jak, gdybym była nastolatką, którą rodzice złapali na robieniu czegoś zakazanego. Nie potrafię się jednak do końca przyzwyczaić do tego, że każdy tylko czeka na taki gest. Oczy ludzi zwracają się w twoją stronę i każdy tylko czeka na to , co będzie dalej. Tylko, że ja nie mam najmniejszego zamiaru zbiec na dół i rzucić się w ramiona Samuela, by życzyć mu powodzenia, ściągając przy okazji na siebie uwagę obecnych fotografów. Wyjątkowo nie zamierzam tym razem brać przykładu z moich przyjaciółek. Pozostaje w ich cieniu i jest mi tu niezwykle dobrze. Chłodno i orzeźwiająco. Gwizdek sędziego rozpoczyna wkrótce mecz a ja niemal od pierwszych sekund zaczynam się denerwować. Przeżywam każdą akcję, siłą powstrzymując się przed zagryzaniem pięści. Nie potrafię wysiedzieć w miejscu, kręcąc się przy tym na wszystkie strony. Mam wrażenie, że przejmuje się tym wszystkim bardziej niż oni. Zresztą czym mieli, by się denerwować, niemal całkowicie kontrolując spotkanie. Nieziemski i porażający spokój, który charakteryzuje ich grę. Nawet, jeśli chwilami coś przestaje działać, cały czas trzymają się wyznaczonej taktyki. Wystarczająco mocno w siebie wierzą, by wiedzieć, że to tylko przejściowy kryzys. Moment na odzyskanie sił, by wkrótce znów ruszyć do ataku. Uśmiecham się radośnie, oklaskując kolejną udaną akcję naszego zespołu. Powoli przestaje się przejmować obecnością innych dziewczyn, które całą swą uwagę skupiają raczej na kibicach i ich wyglądzie. Naprawdę nie ma lepszej okazji do omawiania modowych wpadek niż na meczu, gdzie natężenie innych przedstawicieli gatunku ludzkiego jest wystarczająco dużo aby znaleźć jakąś ofiarę. Staram się nie zwracać ich uwagi i oddalić się na bezpieczny dystans. Wtopić w tłum, gdzie z czystym sumieniem będę mogła kibicować naszej drużynie. Oczywiście można nazwać to ucieczką. Szczególnie, że udaje mi się znaleźć miejsce tuż obok dobrze zbudowanego mężczyzny, który skutecznie mnie zasłania. Przynajmniej tak mi się wydaje. Tutaj mam, chociaż spokój i nawet straszny ścisk w niczym mi nie przeszkadza. Może jedynie poza czyimś łokciem systematycznie lądującym w okolicach moich żeber. Ostatni gwizdek przynosi, więc ukojenie i tak wielką radość, że mam ochotę wyściskać wszystkich obecnych kibiców. Ich wyjście z grupy było czymś oczywistym, ale do ostatniej chwili w moim sercu tliła się iskierka niepewności. Wszystko mogło się wydarzyć i chyba tego się bałam. Nie chodzi tutaj może o drużynę, co o Samuela. Gdyby coś mu się stało nie przeżyłby tego. Nie, teraz gdy drużyna wychodzi na ostatnią prostą. Bałam się o niego i wiem, że będzie tak aż do ostatniego spotkania. Teraz jednak przede wszystkim jestem dumna. Doskonale wiem jak ważny jest dla niego każdy mecz i każda bramka. Zaufanie trenera i kolegów, którzy stwarzają sytuację bramkowe, pozwalając mu się wykazać w trudnych chwilach. Polegają na, nim, tak jak i on na nich. Tworząc jeden, zgrany organizm, który jak na razie nie zawodzi. Oby tak tylko było do końca tego turnieju. Siadam na plastikowym krzesełku, obserwując jak hala powoli pustoszeje. Na dole są już dziewczyny, cieszące się z sukcesu swoich mężczyzn w świetle fleszy aparatów. Mogę się założyć, że jutro w internecie pojawi się pełno ich zdjęć i komentarzy. Ludzie będą zachwycać się ich urodą i wsparciem, jakie okazują swoim bliskim. W końcu to tak pięknie wygląda. Ja również schodzę na dół trzymając się jednak z dala od tego całego zamieszania. Dzielę z nimi ich radość i naprawdę rozumiem to , co się teraz dzieje na płycie. Nie potrafię tylko pojąć jak w wielkim stopniu można sprzedać siebie i własną prywatność, a może raczej jak może komuś aż tak zależeć na lansie. Chociaż tak właściwie to nie jest mój problem. Samuel niemal od razu mnie zauważa i czeka na mnie przy bandach, zanim udaje mi się do nich dojść. Uśmiecham się szeroko, chwytając go za koszulkę i przyciągając mocniej do siebie. Zagryzam delikatnie dolną wargę, kiedy obejmuje mnie mocno w pasie i nawet, jeśli chcę, nie potrafię powstrzymać się przed muśnięciem jego warg. Całkowicie zapominając o tym, co do tej pory myślałam o publicznym okazywaniu sobie uczuć. Mam wręcz ochotę na więcej i jest mi z tym cholernie dobrze. Wpijam się, więc jeszcze mocniej w jego wargi, przedłużając nasz pocałunek i nie pozwalając mu się odsunąć nawet na milimetr. Czuje, że to właśnie jedna z tych chwil, gdy wszystko wraca na swój tor i jest tak jak powinno być. Przede wszystkim ja jestem. Tutaj razem z, nim, gdzie jest moje miejsce, a nie gdzieś daleko, wciąż żyjąc w sferze marzeń. Niechętnie odrywam się od niego, by z całej siły wtulić się w jego ramiona. Jest zaskoczony i właściwie to wcale mu się nie dziwię. Nikt normalny nie jest w stanie nadążyć za moimi nastrojami. Mam tylko nadzieje, że ten obecny stan zostanie już ze nami na dłużej. Najlepiej na zawszę.
-Jestem z Ciebie dumna. Cholernie dumna-mówię, czując jak moje usta ponownie wyginają się w uśmiechu. Wiem, że to jest to, na co czeka. Kilka słów, które potrafią dodać niesamowitej siły i chęci walki, bo zawsze warto walczyć do samego końca. Nigdy, bowiem nie wiadomo kiedy los się do nas uśmiechnie.
-
Jest bo jest, czyli kolejna część rozmyślania nad sensem tego wszystkiego. Zmieniła mi się nieco koncepcja tego opowiadania i wydaje mi się, że tak już musi być. Nie ma Krzysia, ale jeszcze będzie. Jeśli się uda to możliwe, że w następnym odcinku i być może zostanie z nami na dłużej. Z moich obliczeń wynika, że powoli zbliżamy się do połowy więc postaram się coś wymyślić żeby nie było tak nudno.
Pozdrawiam.
Na halę wchodzę oczywiście ostatnia, przepychając się między innymi kibicami na swoje miejsce. Niestety, te obok moich największych przyjaciółek, choć, z drugiej strony zawsze mogło być gorzej. Wszystkie szkody i urazy psychiczne wynagradza mi dobry widok na płytę boiska. Tutaj mam przynajmniej pewność, że żaden gol czy faul na moim mężu nie umknie mojej uwadze. Ostatnio zauważyłam, że z każdym dniem coraz bardziej przeżywam całą imprezę, nie wspominając nawet o pojedynczych meczach. Pomijając tutaj sam fakt, że jako niezwykle zapominalska i roztrzepana osoba czasami zapominam o godzinie rozpoczęcia spotkań. Chociaż to tylko mały szczegół i i tak dobrze sobie tutaj radzę. Zazwyczaj udaje mi się wejść jeszcze przed rozpoczęciem, co we Francji było dość niespotykanym zjawiskiem. Tam na mecze zazwyczaj udawało mi się dotrzeć mniej więcej w połowie pierwszej partii. Tutaj zaczynam robić dość spore postępy, co zresztą nie umknęło uwadze Samuela. Śmiał nawet stwierdzić, że spinam się tak nie tyle ze względu na niego, co na moje miłe towarzyszki. Sama zresztą doskonale wiem, że moje ewentualne spóźnienie mogłoby się stać idealnym tematem dla nich na najbliższe dni. Nie powiem, żeby jakoś szczególnie zależało mi na ich opinii, ale obiecałam sobie, że postaram się wytrzymać z nimi w pokoju do końca imprezy. Później niech się dzieje co chce. W najgorszym wypadku wysadzę samolot w drodze powrotnej do domu, przecież moja kochana bomba wciąż nie została wykorzystana. Uśmiecham się pod nosem na samą myśl o tym, że mogłabym się ich wszystkich pozbyć i już nigdy nie zobaczyć tych sztucznych twarzy. Marzenia w końcu nadają sens naszemu życiu, a część z nich zawsze może się spełnić. Wystarczy mieć tylko nadzieje i trochę dopomóc biegowi zdarzeń. Niemniej jednak to nie jest teraz najważniejsze. W tej chwili cała moja uwaga skupia się na naszych chłopcach, wybiegających na płytę boiska. Z głośników jako pierwszy wydobywa się hymn Francji, a ja odruchowo przymykam powieki. Kładę rękę w okolicach serca, czując jak rytm jego bicia przyspiesza. Niczym na wyciągnięcie ręki widzę nasz mały domek, park czy znane na całym świecie Pola Elizejskie. Miejsca szczególnie bliskie memu sercu i sprawiające, że czuje się szczęśliwa. Tak, chyba właśnie tak powinnam nazwać to uczucie. Nawet, jeśli to tylko ułamki sekund, po, których nachodzi mnie mnóstwo wątpliwości. Dla takich chwil wciąż warto żyć i wierzyć, że już niedługo zostaną z nami na dłużej. Uśmiecham się ciepło, otwierając oczy i szukając wzrokiem wśród reprezentantów naszego kraju Samuela. On doskonale wie, gdzie jestem. Na każdym meczu czuje na sobie jego wzrok i tym razem jest tak samo. Szybko odwracam głowę w drugą, natrafiając na jego spojrzenie. Unoszę nieśmiało rękę aby mu pomachać, czując przy okazji jak moje policzki zaczynają robić się różowe. Zupełnie jak, gdybym była nastolatką, którą rodzice złapali na robieniu czegoś zakazanego. Nie potrafię się jednak do końca przyzwyczaić do tego, że każdy tylko czeka na taki gest. Oczy ludzi zwracają się w twoją stronę i każdy tylko czeka na to , co będzie dalej. Tylko, że ja nie mam najmniejszego zamiaru zbiec na dół i rzucić się w ramiona Samuela, by życzyć mu powodzenia, ściągając przy okazji na siebie uwagę obecnych fotografów. Wyjątkowo nie zamierzam tym razem brać przykładu z moich przyjaciółek. Pozostaje w ich cieniu i jest mi tu niezwykle dobrze. Chłodno i orzeźwiająco. Gwizdek sędziego rozpoczyna wkrótce mecz a ja niemal od pierwszych sekund zaczynam się denerwować. Przeżywam każdą akcję, siłą powstrzymując się przed zagryzaniem pięści. Nie potrafię wysiedzieć w miejscu, kręcąc się przy tym na wszystkie strony. Mam wrażenie, że przejmuje się tym wszystkim bardziej niż oni. Zresztą czym mieli, by się denerwować, niemal całkowicie kontrolując spotkanie. Nieziemski i porażający spokój, który charakteryzuje ich grę. Nawet, jeśli chwilami coś przestaje działać, cały czas trzymają się wyznaczonej taktyki. Wystarczająco mocno w siebie wierzą, by wiedzieć, że to tylko przejściowy kryzys. Moment na odzyskanie sił, by wkrótce znów ruszyć do ataku. Uśmiecham się radośnie, oklaskując kolejną udaną akcję naszego zespołu. Powoli przestaje się przejmować obecnością innych dziewczyn, które całą swą uwagę skupiają raczej na kibicach i ich wyglądzie. Naprawdę nie ma lepszej okazji do omawiania modowych wpadek niż na meczu, gdzie natężenie innych przedstawicieli gatunku ludzkiego jest wystarczająco dużo aby znaleźć jakąś ofiarę. Staram się nie zwracać ich uwagi i oddalić się na bezpieczny dystans. Wtopić w tłum, gdzie z czystym sumieniem będę mogła kibicować naszej drużynie. Oczywiście można nazwać to ucieczką. Szczególnie, że udaje mi się znaleźć miejsce tuż obok dobrze zbudowanego mężczyzny, który skutecznie mnie zasłania. Przynajmniej tak mi się wydaje. Tutaj mam, chociaż spokój i nawet straszny ścisk w niczym mi nie przeszkadza. Może jedynie poza czyimś łokciem systematycznie lądującym w okolicach moich żeber. Ostatni gwizdek przynosi, więc ukojenie i tak wielką radość, że mam ochotę wyściskać wszystkich obecnych kibiców. Ich wyjście z grupy było czymś oczywistym, ale do ostatniej chwili w moim sercu tliła się iskierka niepewności. Wszystko mogło się wydarzyć i chyba tego się bałam. Nie chodzi tutaj może o drużynę, co o Samuela. Gdyby coś mu się stało nie przeżyłby tego. Nie, teraz gdy drużyna wychodzi na ostatnią prostą. Bałam się o niego i wiem, że będzie tak aż do ostatniego spotkania. Teraz jednak przede wszystkim jestem dumna. Doskonale wiem jak ważny jest dla niego każdy mecz i każda bramka. Zaufanie trenera i kolegów, którzy stwarzają sytuację bramkowe, pozwalając mu się wykazać w trudnych chwilach. Polegają na, nim, tak jak i on na nich. Tworząc jeden, zgrany organizm, który jak na razie nie zawodzi. Oby tak tylko było do końca tego turnieju. Siadam na plastikowym krzesełku, obserwując jak hala powoli pustoszeje. Na dole są już dziewczyny, cieszące się z sukcesu swoich mężczyzn w świetle fleszy aparatów. Mogę się założyć, że jutro w internecie pojawi się pełno ich zdjęć i komentarzy. Ludzie będą zachwycać się ich urodą i wsparciem, jakie okazują swoim bliskim. W końcu to tak pięknie wygląda. Ja również schodzę na dół trzymając się jednak z dala od tego całego zamieszania. Dzielę z nimi ich radość i naprawdę rozumiem to , co się teraz dzieje na płycie. Nie potrafię tylko pojąć jak w wielkim stopniu można sprzedać siebie i własną prywatność, a może raczej jak może komuś aż tak zależeć na lansie. Chociaż tak właściwie to nie jest mój problem. Samuel niemal od razu mnie zauważa i czeka na mnie przy bandach, zanim udaje mi się do nich dojść. Uśmiecham się szeroko, chwytając go za koszulkę i przyciągając mocniej do siebie. Zagryzam delikatnie dolną wargę, kiedy obejmuje mnie mocno w pasie i nawet, jeśli chcę, nie potrafię powstrzymać się przed muśnięciem jego warg. Całkowicie zapominając o tym, co do tej pory myślałam o publicznym okazywaniu sobie uczuć. Mam wręcz ochotę na więcej i jest mi z tym cholernie dobrze. Wpijam się, więc jeszcze mocniej w jego wargi, przedłużając nasz pocałunek i nie pozwalając mu się odsunąć nawet na milimetr. Czuje, że to właśnie jedna z tych chwil, gdy wszystko wraca na swój tor i jest tak jak powinno być. Przede wszystkim ja jestem. Tutaj razem z, nim, gdzie jest moje miejsce, a nie gdzieś daleko, wciąż żyjąc w sferze marzeń. Niechętnie odrywam się od niego, by z całej siły wtulić się w jego ramiona. Jest zaskoczony i właściwie to wcale mu się nie dziwię. Nikt normalny nie jest w stanie nadążyć za moimi nastrojami. Mam tylko nadzieje, że ten obecny stan zostanie już ze nami na dłużej. Najlepiej na zawszę.
-Jestem z Ciebie dumna. Cholernie dumna-mówię, czując jak moje usta ponownie wyginają się w uśmiechu. Wiem, że to jest to, na co czeka. Kilka słów, które potrafią dodać niesamowitej siły i chęci walki, bo zawsze warto walczyć do samego końca. Nigdy, bowiem nie wiadomo kiedy los się do nas uśmiechnie.
-
Jest bo jest, czyli kolejna część rozmyślania nad sensem tego wszystkiego. Zmieniła mi się nieco koncepcja tego opowiadania i wydaje mi się, że tak już musi być. Nie ma Krzysia, ale jeszcze będzie. Jeśli się uda to możliwe, że w następnym odcinku i być może zostanie z nami na dłużej. Z moich obliczeń wynika, że powoli zbliżamy się do połowy więc postaram się coś wymyślić żeby nie było tak nudno.
Pozdrawiam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)