sobota, 27 października 2012

Pięć

Wdzięczność jest czymś niezwykle pięknym i czystym. Sprawia, że to co mamy zupełnie nam wystarcza. Potrafimy docenić to , co mamy i niczego więcej do szczęścia już nam nie potrzeba. Pomaga nam zastąpić opór w całkowitą akceptację rzeczywistości, a wszech panujący chaos w porządek. Choć nauczyliśmy się też niszczyć. Okazywać w sposób nazbyt wylewny i teatralny, a co za tym idzie również nieszczery. Wdzięczność coraz częściej staje się formą spłaty długu. Jej okazywanie, bowiem powinno odbywać się w sposób subtelny, tak by dostarczał, jak największej ilości radości i wzruszeń. Nawet sobie nie wyobrażamy jak niewiele potrzeba, by wzbudzić w innych tyle pozytywnych uczuć. Czasem wystarczy tylko jeden mały gest, kilka słów, by dać komuś więcej niż możemy sobie wyobrazić. W dzisiejszym świecie potrzebujemy szczerości i prostoty, które pozwolą nam obdarowywać innych piękną i czystą wdzięcznością.
 
Uśmiecham się pod nosem, chwytając dłoń mojego mężczyzny i ciągnąc go delikatnie za sobą. Jego opór wciąż mnie bawi, chociaż staram się go zrozumieć. Wiem, że swój wolny czas chce spędzać ze mną a ja, tymczasem zmuszam go do czegoś totalnie nierozsądnego. Wcale się nie dziwie, że Samy wciąż patrzy na mnie jak na osobę z silnymi zaburzeniami. Nikt normalny, bowiem nie uparł, by się na poszukiwanie grupy obcych mężczyzn tylko po to , żeby, im podziękować. Nie mając zielonego pojęcia czy w ogóle ich to obchodzi. Znając życie pewnie nie pamiętają już nawet tej wariatki z ceremonii otwarcia, co jest zupełnie zrozumiałe. Nie zmienia to jednak faktu, że należą, im się podziękowania. Takie ludzkie, prosto z serca. W końcu dzięki, nim udało mi się zobaczyć całą ceremonię i mojego męża w gronie reprezentacyjnych kolegów, którym swoją drogą zrobiłam masę zdjęć. Ku wielkiej uciesze całej gromady były one zaskakująco dobrej jakości. Wydaje mi się, że to wystarczająco poważny argument aby okazać wdzięczność tym ludziom. Nawet, jeśli Samuel wciąż miał jakieś wątpliwości. Zapewne, miał rację twierdząc, że to całkowicie bezsensowne. Nie wiem, bowiem o nich nic, oprócz tego, że wysocy a tu przecież takich jest pełno. Nawet Ci, którzy przechodzą obok nas ponadprzeciętnie wyrośnięci. Samy zatrzymuje się w miejscu, unosząc w górę prawą brew.
-Kocie, mówiłam Ci już tamci byli z Polski-mówię tonem małej, naburmuszonej dziewczynki wskazując na napis znajdujący się na ich plecach-A Ci z Grecji. Nie wiem czy wiesz, ale to dwa różne kraje.
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, widząc jego nieszczęśliwą i załamaną minę. Nie powinnam, ale ledwo udaje mi się powstrzymać od jakiejś uszczypliwej uwagi. Doskonale wiem, co mu tak naprawdę chodzi po głowie i, na co liczy. Widzimy się pierwszy raz od trzech dni dlatego dzisiejszy dzień powinniśmy spędzić tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie. Nie muszę chyba mówić w jaki sposób. Chociaż, z drugiej strony powinnam się chyba z tego cieszyć. W końcu mój mężczyzna ma takie same potrzeby jak miliony innych samców, ale nie muszę się martwić o to, że znajdzie jakąś inną samicę do ich zaspakajania. Jego oddania mogę być pewna nawet, jeśli wystawiam teraz jego cierpliwość na ciężką próbę. Zatrzymuje się w miejscu, czując jego dalszy opór i pozwalam aby zrównał się ze mną. Uśmiecham się ciepło, czując jak obejmuje mnie w pasie, przyciskając mocno do siebie.
-Wiem, że Ci się to nie podoba, ale błam nie utrudniaj. Im szybciej ich znajdziemy, tym szybciej będziemy mieli wszystko za sobą.-Kątem oka widzę jak uśmiecha się z zadowoleniem na to stwierdzenie. To chyba znak, że, chociaż częściowo udaje mi się przekonać go do współpracy. Dlatego też z dumą oświadczam, że przygotowałam się już wcześniej do naszej wycieczki po wiosce olimpijskiej. Z kieszeni spodni wyciągam karteczkę, na której wczoraj wieczorem zapisałam sobie dokładne dane, które pomogą nam ustalić miejsce, w którym mieszkają moi wybawcy. Oczywiście z naszą orientacją to i tak trudne zadanie, ale przynajmniej trochę ułatwiłam nam życie. Przydatne też znajomości Samuela. Sama nigdy nie poprosiłabym któregoś ze sportowców o pomoc. Na szczęście on nie ma z tym najmniejszych problemów i już po krótkiej rozmowie z spotkanym po drodze znajomym Szwedem z satysfakcją oświadcza, że ten gotowy jest nas zaprowadzić na pod same drzwi hotelu, w którym moi wybawcy mieszkają. Podobno jego reprezentacja zakwaterowana jest niedaleko, więc właściwie ma po drodze. Uśmiecham się do nieco z wdzięcznością, czując na sobie wzrok obu moich towarzyszy. Szczególnie jego kolegi, niezwykle przystojnego i potwierdzającego wszystkie moje stereotypy dotyczące skandynawskiej urody. Łapię się nawet na zastanawianiu skąd obaj panowie się znają i jakim cudem nie spotkałam nigdzie wcześniej tego chodzącego daru natury. Uśmiecham się do siebie z tej własnej, nieograniczonej niczym głupoty. Na dobrą sprawę zdecydowanie wolę brunetów, poza tym nie powinnam myśleć o takich rzeczach przy swoim mężu. Oddycham, więc z ulgą, gdy przychodzi czas naszego rozstania i mogę sobie wybić te wszystkie głupoty z mojej głowy. Siadamy razem na małej ławeczce nieopodal wejścia do budynku tak aby mieć najlepsze miejsce do obserwacji. Do środka nie wejdziemy, a nawet jeśli to nie wiadomo czy teraz się tam znajdują. Zapewne, o tej porze mają jakiś trening albo tak jak nasi chłopcy czas wolny i zwiedzają dziś Londyn. Kiedy, więc siedzimy w całkowitej ciszy na tej przeklętej ławce, zaczynam mieć pierwsze wątpliwości. Nie mówiąc już o całkowitym bezsensie zaistniałej sytuacji. Niemniej jednak nie mam zamiaru tak łatwo odpuścić, skoro już tu dotarliśmy.
-Nie wiem czy będziesz jeszcze miał ochotę, ale myślałam, że jak tylko to załatwimy pójdziemy odwiedzić nasze ulubione miejsce-odzywam się po dłuższej chwili ciszy, zerkając na niego niepewnie. Samuel kolejny raz miał rację i tylko jakaś wewnętrzna bariera powstrzymuje mnie przed przyznaniem się do błędu. Może to wstyd, a może ta przeklęta duma. Ciągle staram się z tym walczyć, choć przychodzi to dużo trudniej niż zrozumienie własnych uczuć. Wydaje mi się, że udaje mi się już nad nimi zapanować. Nie potrafię ich jeszcze do końca ich okazywać czy mówić o nich, ale wiem, że one . Nawet, jeśli głęboko ukryte.
-Mówiłem Ci, że zmarzniesz-całkowicie ignoruje moje pytanie, przyciągając mnie do siebie i zamykając w swoim szczelnym uścisku. Tego też mogłam się spodziewać. Cienki, niebieski sweterek nigdy nie jest dobrym pomysłem dla takiego zmarzlucha, nawet, jeśli świeci słońce. W Londynie zresztą taka pogoda nie zdarza się zbyt często i teraz również na niebie zaczyna pojawiać się coraz więcej chmur, co też było do przewidzenia. Wzdychając cicho, wyciągam z kieszeni spodni telefon, by sprawdzić godzinę. Półtora godziny, dziewięćdziesiąt minut bezużytecznego siedzenia. Czas, który równie dobrze mogliśmy spędzić na czymś pożytecznym. Zaczynam podziwiać Samuela za cierpliwość do mnie. Na jego miejscu pewnie zabrałabym się po jakiś piętnastu minutach. Dlatego też nie dziwi mnie uczucie ulgi na jego twarzy, gdy stwierdzam, że za pięć minut idziemy. Równie dobrze moglibyśmy już teraz, ale dobrze mi w jego ramionach. Ciepło jego ciała sprawia, że mogłabym tu siedzieć, choćby do rana mając zupełnie gdzieś moich wspaniałych nieznajomych. Zaczynam zastanawiać się jakim cudem dopiero teraz zaczynam dostrzegać takie rzeczy. Niemniej jednak to mało istotne w chwili, gdy odwracam głowę w jego stronę, by czule musnąć jego policzek. Ignorując jego zaskoczone spojrzenie, jeszcze mocniej wtulam w jego ramiona. Pozwalając się w nich zamknąć i tulić jak, gdybym była wielkim puszystym misiem, o którym marzy każda mała dziewczynka. Ja zawsze marzyłam. Chciałabym mieć ogromnego, brązowego niedźwiedzia, do którego mogłabym się przytulać w nocy. Uśmiecham się mimowolnie, czując jego ciepły oddech na swoim policzku. Jest miło, tak po prostu bez większej przyczyny. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że jestem w tej chwili naprawdę szczęśliwa. Bo mam wszystko, tego jestem pewna. Właśnie tutaj na tej ławce obok mnie znajduje cały mój świat, czy mi się to podoba czy nie. Może w tej chwili sama jeszcze tego nie wiem. Zastanawiając się nad tym wszystkim, wysuwam się delikatnie z jego ramion, podnosząc się z niej wolno. Swoją drogą, mogliby zrobić wygodniejsze, bo ta zupełnie nie spełnia moich wymagań. Oczywiście Samy wybucha śmiechem na to stwierdzenie. Twierdząc w dodatku, że dla mnie nie ma żadnej różnicy, bo i tak w siedzeniu na miejscu nie mam sobie równych. Nie muszę chyba mówić, że w nagrodą za błyskotliwą wypowiedź był solidny łokieć w żebra. To takie oczywiste. Zresztą wydaje się, że on już się do tego przyzwyczaił i ostatecznie zrezygnował ze zgłoszenia tej sprawy w narodowym instytucie ochrony praw człowieka. Pomijając już fakt, że oskarżenie takiej delikatnej i kruchej żony o przemoc. Przecież ja bym nawet muchy nie skrzywdziła. O wniesieniu bomby na stadion olimpijski zapomnijmy, skoro i tak moja tajna misja się nie udała. Skręcamy właśnie w jakąś boczną uliczkę, a ja niemal zapominam o całej akcji z podziękowaniami. Zapomniałabym całkowicie, gdyby wielki autokar nie przejechał obok nas a ja nie wypatrzyłabym na jego boku jakiegoś dziwacznego napisu a moje bystre oko nie zauważyłoby biało-czerwonych barw. W milisekundach w mojej głowie zapada myśl o szybkim odwrocie. Samuel nie stawia już oporów. Właściwie to już po kilku chwilach wyprzedza mnie, ciągnąc mnie mocno za sobą. Kolejny raz wystawiam go na test, ale tym razem musi się udać. Inaczej chyba zabije mnie, poćwiartuje na porcje, które starczą mu przynajmniej na dobry miesiąc. Chyba, że nie będę mu smakowała i skończę jako tanie mrożonki w jakiejś sieciówce. Pomijając jednak moje myśli o bliskim końcu, w zaskakująco szybkim czasie znajdujemy się tuż obok ich autokaru czekając cierpliwie wyjdą. Uśmiecham się ciepło, czując jak obejmuje mnie mocno ramieniem. Tak jak każdy samiec w sytuacji zagrożenia i pojawienia się innych osobników musi pokazać, że jestem jego i lepiej trzymać się ode mnie z daleka. Mam ochotę parsknąć śmiechem jednak resztkami sił udaje mi się opanować, gdy stado wielkoludów zaczyna wysypywać się z wielkiej metalowej puszki na kółkach w dzisiejszych czasach nazywanej autobusem. Tych wychodzących na początku nawet nie kojarzę dlatego nawet nie reaguje, gdy zaczynają się oddalać, a po chwili giną za drzwiami hotelu. Zagryzam wargę spokojnie czekając na tych 'moich', zaczynając odczuwać chyba lekkie skrępowanie. Uczucie to zaczyna potęgować się, gdy na samym końcu wychodzą oni. Roześmiani i gorączkowo się w czymś przekrzykujący. Nie zwracają nawet najmniejszej uwagi na to, co dzieje się dookoła, a ja mam ochotę odwrócić się na pięcie i potulnie wrócić do hotelu. Niczym mała dziewczynka, której nie udało się zdobyć autografu od ukochanego idola. Zapewne, zrobiłabym tak, gdyby nie Samuel. Mając zapewne dość tego czekania, teraz gdy w końcu nam się udaje zmienia swe nastawienie o 180 stopni. Trzymając mnie mocno, popycha nieco do przodu za co w pierwszej chwili mam ochotę go zabić. Nie chcę przeszkadzać nikomu tylko z powodu swojego głupiego wymysłu. Wydaje się jednak , że nie mam innego wyjścia. Wraz z momentem, gdy ich oczy zwracają się w naszą stronę nie ma już szans na ucieczkę. Zaklinam cicho pod nosem, odwzajemniam ich uśmiechy. Czuję jak moje serce niemal wyskakuje z piersi, gdy wymieniając między sobą krótkie spojrzenia podchodzą do nas. Nie chcę, żeby pomyśleli sobie o mnie, że ich nękam albo nie wiem, co jeszcze. Ja tu tylko z potrzeby serca i głębokiej wdzięczności przecież. Moje obawy na szczęście szybko mijają. Kiedy podchodzą tacy uśmiechnięci i weseli, mam ochotę ich wszystkich wyściskać. Choć ich nie znam to wiem, że jestem gotowa polubić tych wielkoludów, bo przez aurę pozytywnej energii jaka ich otacza, ja również się uśmiecham.
-To ty-odzywa się wesoło jeden z nich, nieco niższy od reszty. Ten, który mnie wyprowadził i któremu już częściowo podziękowałam. Wiedziałam, że te oczy będę w stanie rozpoznać wszędzie.
-Galia-uśmiecham się delikatnie, wyciągając w jego kierunku rękę i powtarzając czynność w stosunku do jego wszystkich kolegów. Staram się zapamiętać, kiedy wypowiadają swoje imiona, ale w pamięć zapada mi tylko kilka z nich.-A to mój mąż, Samuel-dodaje szybko, wskazując na bruneta. Do tej pory trzymającego się za moimi plecami.
-Galia, to prawie tak samo, jak Gal Anonim-stwierdza bodajże Piotrek, wywołując u swoich kolegów śmiech. Kątem oka zauważam, że również Samy uśmiecha się pod nosem. Ja, tymczasem zajmuje się wyciągnięciem z mojej torebki małego pakunku, który wczoraj dla nich przygotowałam. Taki drobiazg od nas, który teraz staje się centrum zainteresowania całej grupy. Kto, bowiem nie lubi prezentów.
-Chcielibyśmy wam bardzo, ale to bardzo mocno podziękować za pomoc. Dzięki wam udało mi się dostać na ceremonię otwarcia, a co za tym idzie ocaliliście całą ludzkość przed najwyższym wybuchem o jakim nie śnili najstarsi prorocy.
Uśmiecham się ciepło, wręczając, im nasz drobny podarunek. Przynajmniej tak możemy, im się odwdzięczyć, bo przecież oni wszyscy zrobili dla nas naprawdę dużo. Szczególnie, gdy obecnie bezinteresowna pomoc jest czymś niemal niespotykanym. Każdy myśli tylko o sobie i, o co zrobić aby jak najwięcej zdobyć. Oni, natomiast pod wpływem chwili wybawili mnie z opresji, narażając tym samym siebie. Takich ludzi rzadko się teraz spotyka i już wiem, że ich lubię. Mając nadzieje, że jeszcze kiedyś uda mi się ich spotkać. Choćby przypadkiem spotkać na ulicy i wymienić kilka krótkich zdań. Może to dziwne, bo przecież wcale ich nie znam, ale ich pozytywne nastawienie do świata przyciąga. Sprawia, że chce się przebywać w ich towarzystwie i czerpać z ich radości jak najwięcej.
-
No, to jest i piątka. Sama nie wiem, co myśleć, mam totalny chaos w głowie. Chwilami mam ochotę na coś sentymentalnego, by po kilku sekundach całkowicie zmienić zdanie. Muszę chyba odpocząć trochę od tego wszystkiego i zastanowić się na spokojnie jak dalej to pociągnąć. Dziękuje wam, że nadal jesteście ze mną, gdyby nie wy to pewnie już dawno dałabym sobie spokój.
Pozdrawiam.